Piątek
Ewka
Cieszę się; nie dlatego jednak, że byliście smutni, ale że ten smutek skłonił was do nawrócenia (2 Kor 7,9). Teraz więc trwają wiara, nadzieja i miłość – te trzy. Z nich zaś największa jest miłość (1 Kor 13, 13).
Można powiedzieć, że ciężko przeżywałam okres dojrzewania. Imprezy, wagary, ucieczki z domu, dużo starsi mężczyźni. Zawaliłam szkołę, maturę zdawałam dwa lata po terminie. Teraz wiem, że krzyczałam do całego świata, by chciał mnie zauważyć, posłuchać, pokochać. Ale „świat” nie rozumiał mojego krzyku.
Po kilku latach takiego miotania się, po kolejnej nocnej przygodzie, włóczyłam się po osiedlach. Chciałam pozbyć się gorzkiego smaku porażki. Znalazłam sobie ławeczkę schowaną w krzakach i tam miałam zamiar zniknąć. W ciemności nie od razu zorientowałam się, że jestem niedaleko kościoła, a naprzeciwko mnie, całkiem wyraźnie widać krzyż. Jakby patrzył na mnie. Jakby czekał z otwartymi ramionami.
Nie wiem jak, nie wiem jakim cudem, ale powiedziałam wtedy Bogu, że nie mogę tak dłużej żyć, że albo mnie jakoś uratuje albo zdechnę. Ale nie chcę być już taką, jaką z siebie zrobiłam.
Jak desperatka zaczęłam szukać dla siebie pomocy. Kupiłam Biblię, zaczęłam ją czytać, przychodziłam często, czy to w dzień, czy w nocy pod ten krzyż, by popatrzeć na otwarte ramiona. Był psycholog. Przeczytałam co najmniej setkę książek o Bogu. Niecały rok później odważyłam się na spowiedź. I dopiero po niej, dopiero kiedy przyjęłam Boga do serca, kiedy On przyjął mnie do siebie poczułam się w Nim jak w domu.
Teraz w całej mojej historii widzę te małe „zrządzenia losu”, które doprowadziły mnie pod krzyż przy kościele. I zagubienie, i smutek, taki do dna serca, są dla mnie znakami od Boga, że sensem mojego życia nie ma być niszczenie. Żyję, by On mógł mnie kochać, bym mogła kochać Jego i ludzi.