Wtorek
Kasia
"przez poznanie Jego: zarówno mocy Jego zmartwychwstania, jak i udziału w Jego cierpieniach - w nadziei, że upodabniając się do Jego śmierci, dojdę jakoś do pełnego powstania z martwych." (Flp 3, 10-11)"
A miało być tak pięknie... studia, potem ślub z Markiem, mieszkanie, dziecko, spacery po lesie, wspólna modlitwa, rodzinne świętowanie i czułe słowa na dobranoc. "Kocham Cię, Kasiu". Studia skończyliśmy, ślub z Markiem był. Udało się złapać dobrą pracę, dostaliśmy kredyt na mieszkanie.
Później zaszłam w ciążę. Cieszyłam się. Marek uważał, że jeszcze na to za wcześnie. Były kłótnie, naciski. Było moje rozczarowanie mężem, rozpacz.
Poroniłam.
Markowi ulżyło. A ja nie potrafiłam żyć tak jak kiedyś. To rozczarowało Marka.
Zdradził.
Odszedł.
Bóg miał nam błogosławić, ale gdzie On się podział? Zapomniał? Zaspał? Żartował?
A może wmówiłam Go sobie?
Niczego nie rozumiałam, niczego nie widziałam, chodziłam jak z zamkniętymi oczyma. Prosiłam Boga, jeśli tylko jest, by podtrzymał mnie... od śmierci.
I Pan wziął mnie w swoje ramiona.
W czwartek w czasie Eucharystii. Cały swój ból, którego nie potrafiłam nawet opisać położyłam na białej Hostii.
Ręce kapłana były jak ramiona krzyża, które podtrzymują Chrystusa w Ofierze.
Jezus wziął mnie w swoje ramiona, a były to ramiona Krzyża.