Mszał nigdy nie był, nie jest i nie będzie księgą zamkniętą. Jest żywy jak Kościół, realizujący się w określonym czasie i miejscu.
Wydawać się mogło, że list Franciszka do kardynała Roberta Saraha zakończy dyskusję na temat motu proprio „Magnum principium”, o którym pisałem we wrześniowym komentarzu. Tymczasem przed kilkoma dniami, w wywiadzie dla jednej z niemieckich agencji, głos zabrał kardynał Gerhard Müller. Jego zdaniem ostatnie słowo w zatwierdzaniu tłumaczeń tekstów liturgicznych powinno należeć do Rzymu. To dobra okazja, by spojrzeć wstecz i spróbować prześledzić proces(y) kształtowania się ksiąg liturgicznych na przestrzeni wieków, i choć trochę zrozumieć sens trwającej od prawie dwóch miesięcy dyskusji.
Księgi liturgiczne – czytamy w opracowanym przez księdza Bogusława Nadolskiego „Leksykonie liturgii” – są ekspresją wiary nie tyle ich twórców, ile Kościoła, realizującego się w określonej kulturze i w łączności z innymi Kościołami. Ta z natury niedoskonała definicja uświadamia, że mamy do czynienia z wielowiekowym dziedzictwem, którego zaledwie częścią jest Mszał rzymski i pozostałe księgi, z jakich dziś korzystamy. Zainteresowani tematem czytelnicy z pewnością zetknęli się z przygotowaną przez ś.p. profesor Leokadię Małunowiczówną „Antologią modlitwy wczesnochrześcijańskiej” czy współczesnymi tłumaczeniami Boskiej Liturgii św. Jana Chryzostoma i Anafory św. Bazylego. Specjaliści wiedzą o trwającej na przełomie lat 60/70 dyskusji nad tym, czy te ostatnie umieścić w Mszale.
Dlaczego o nich tu wspominamy? Otóż większość z nich, zgodnie z przytoczoną wyżej definicją, była ekspresją wiary Kościoła realizującego się w określonej kulturze i w łączności z innymi Kościołami, ale nie miała zatwierdzenia przez Rzym. Po prostu nie znano takiej praktyki. Nie obca zaś była inna. Wspomina o niej w książce „Liturgia i piękno” arcybiskup Piero Marini. Przybywający do Rzymu pielgrzymi podpatrywali liturgię papieską, zapisując fragmenty tekstów liturgicznych by zabrać je do krajów zamieszkania. Podobnie było w innych w innych miejscach, jakie dziś z powodzeniem możemy nazwać ówczesnymi centrami liturgicznymi. W tym przejawiała się między innymi wspomniana wyżej łączność z innymi Kościołami.
W okresie Reformacji Kościół musiał stanąć na straży zagrożonej jedności. Ojcowie Soboru Trydenckiego przyjęli słuszne stanowisko, że zwornikiem i źródłem jedności jest sprawowana w Kościele liturgia. Stąd decyzja, by to, co dziś nazywamy popularnie klasycznym rytem rzymskim, rozciągnąć na cały Kościół. Ale… mało kto zauważa, że w bulli „Quo primum” św. Pius z decyzji tej wyłączył ryty, mające dłuższą niż dwieście lat tradycję. Miał widocznie świadomość, że zakaz uśmierci to, co stanowi o bogactwie Kościoła.
„O ile wcześniej wydawane księgi – pisze w Leksykonie ks. Nadolski – uważano za teksty nienaruszalne, o tyle księgi liturgiczne publikowane po Vaticanum II traktuje się jako ‘projekty’, ‘modele’ przeznaczone do realizacji w konkretnej celebracji.” Na obecnym etapie oznacza to możliwość wyboru aktów pokuty, kolekt i modlitw eucharystycznych, zamieszczonych w Mszale i czytań z Lekcjonarza. Choć warto zauważyć wracającą podczas papieskich celebracji tradycję (zwłaszcza w czasie pielgrzymek) tworzenia nowych tekstów. W ten sposób między innymi powstały w 1975 roku dwie piękne modlitwy „O tajemnicy pojednania”, wykorzystane podczas tegorocznej pielgrzymki Franciszka do Kolumbii.
Można przypuszczać, że w przyszłości lokalne episkopaty będą mogły decydować zarówno o wykorzystaniu w celebracjach starożytnych anafor jak i dopuszczać do użytku współcześnie przygotowane teksty (z czym już mamy do czynienia w polskim Mszale choćby w formie modlitw eucharystycznych dla dzieci). Rzym będzie czuwał, by te lokalne ryty były zgodne z depozytem wiary. Ale inicjatywa, jak w starożytności, należeć będzie do wspólnot lokalnych. I nikogo nie powinno to dziwić. Jeśli już powinno raczej skłaniać do wdzięczności Bogu, obdarzającemu Kościół tak wieloma darami.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |