Znów pochylam się nad 1 listem św. Jana. I czytam: Dzieci, nie dajcie się zwodzić nikomu; ten, kto postępuje sprawiedliwie, jest sprawiedliwy, tak jak on jest sprawiedliwy. Kto grzeszy, jest dzieckiem diabła.
Kto postępuje sprawiedliwie? Ano ten, kto zachowuje Boże prawo. Prawo Ewangelii. Kto grzeszy – niby wiadomo. Wiadomo też, że grzech jest mniejszy lub nawet nie ma go wcale, gdy człowiek nie wie, że postępuje źle. Z drugiej jednak strony wiadomo też, że ta niewiedza może być czasem jak najbardziej zawiniona. I wtedy z odpowiedzialności za zło nie zwalnia.
Myślę o tym, bo widzę czasem – i u siebie i u innych – coś, co nie zwykło nazywać się grzechem, a co sprawiedliwością po myśli ewangelicznej trudno by jednak było nazwać. Ot, sposób sprawowania władzy. Także rodzicielskiej. Dlaczego tak często uważa się, że „mam prawo” - nawet być tyranem - a w niepamięć idą słowa Jezusa, że bycie przełożonym powinno być służbą? Czy takie postępowanie można uznać za „sprawiedliwe”? Dlaczego zatem tak często nie widzi się, że jest zwyczajnie grzeszne? I że ten, kto takiej nieewangelicznej zasady trzyma się jak pijany płotu, choćby i uważał się za obleczonego w płaszcz pobożności, tak naprawdę jest dzieckiem diabła? A może i antychrystem, bo przecież odrzuca naukę Chrystusa, nie tak?
Duchu Święty, proszę, oświecaj moje serce, bym nigdy swojej mądrości nie stawiał ponad mądrość Syna Bożego.
Wszystkie komentarze »
Uwaga! Dyskusja została zamknięta.