Trzeba człowieka zrozumieć. I tu jest też kwestia wyrozumiałości, mądrości i stanowczości spowiednika. Oraz szczerości człowieka, który się spowiada.
Jednym z wielkich kamieni obrazy dla wielu katolików i niekatolików jest spowiedź. Kto to słyszał, żeby swoje intymne sprawy opowiadać człowiekowi takiemu samemu jak ja. Może czasem nawet gorszemu moralnie. Po co mam to robić?
Spotkałem się niedawno z bardzo miłą panią, która miała do czynienia z sympatyczną gminą protestancką (ewangelicką), gdzieś na południowym zachodzie Polski. I mówi, to jedno jej się podobało, że u nich nie ma spowiedzi indywidualnej. Jest tylko ogólna. Wszyscy wyznają w duszy grzechy i pastor udziela rozgrzeszenia. To jest fajne. Gdyby tak robić w naszym Kościele, to byłoby dobrze. Wtedy sobie przypomniałem zdarzenie, opisane w „Polityce”, ale bardzo dawno, parędziesiąt lat temu. Autorzy zastanawiający się nad postawą ideową młodego socjalistycznego pokolenia podawali przykłady postaw. Pisali między innymi o młodych, którzy mieli rozterki wewnętrzne. Każdy człowiek ma prawo je mieć. Poszli do swojego Związku Młodzieży Polskiej czy Związku Młodzieży Socjalistycznej. Niestety, tam im nikt nie pomógł. Poszli do partii – tam też ich zbyli: „Nie martwcie się, machnijcie ręką. To przejdzie”. W końcu poszli z tym problemem do księdza i kiedy się wyspowiadali, to problem został rozwiązany. I potem w tym tekście pojawia się zapytanie takie ciekawe: „A może by w naszych komitetach zrobić coś takiego. Intymne pokoiki, przyćmione światło, mądry psycholog, który by siedział i pomagał rozwiązywać naszym młodym towarzyszom ich problemy. Trzeba wziąć pod uwagę i to, żeby kształcić naprawdę ideowe kadry”.
To był duży artykuł, bardzo poważny, pisany bez ironii dla ludzi partyjnych, ale też uświadamiający niepartyjnych, że tak mogłoby być. Kiedy byłem później w Niemczech wschodnich – wtedy jeszcze były wschodnie Niemcy – wiadomo, że tam na ogół konfesjonały były odstawione zupełnie do lamusa. Zresztą teraz jest też w całych Niemczech. Spowiedzi prawie nie ma. Czasem jak ktoś już tak bardzo poprosi, to ksiądz łaskawie decyduje się na to, by wyspowiadać. A niekiedy to jest tylko rozgrzeszenie ogólne jak w Kościołach ewangelickich. I jak byłem wtedy w Niemieckiej Republice Demokratycznej, to tak powiedziałem pewnemu zacnemu niemieckiemu księdzu proboszczowi:
- Komuniści uważają, że spowiedź ma wielkie znaczenie: można się poradzić i jest indywidualny kontakt z człowiekiem, który ma problemy. Ksiądz może przynajmniej próbować rozwiązać te problemy i być z tym człowiekiem.
Ten Niemiec tak się zadumał i mówi: - Proszę bardzo, to komuniści to rozumieją, a nasi księża, niestety, tak lekceważą. Uważają, że nie ma czasu albo nie ma sensu, albo nie wiadomo czego jeszcze nie ma.
Tymczasem u nas niektórzy wierni i niewierni mówią, że to księża się uparli na spowiedź uszną, bo chcą kontrolować lud; wiedzieć, co się dzieje. Żeby potem to wykorzystywać.
Tymczasem przed wykorzystaniem przez księdza informacji otrzymanych w konfesjonale broni wiernego tajemnica sakramentu spowiedzi. Nawet uczciwe świeckie sądy uznają, że jeśli ksiądz coś wie, nawet istotnego dla procesu, ale usłyszał to na spowiedzi, to jest zwolniony z obowiązku składania zeznań ze względów religijnych. Czasem można się wygadać przez nieuwagę, nieroztropność, ale sam, a jestem już księdzem od pięćdziesięciu siedmiu lat, wiem, że nie miałem żadnego problemu z zachowaniem tajemnicy spowiedzi. To, co słyszę w konfesjonale, zapada we mnie jak kamień w studnię. Jako człowiek pamiętam o tym. Oczywiście. Ale mam poczucie, że tu obowiązuje mnie sekret, jeszcze mocniej niż w przypadku sekretów, nazwijmy to, naturalnych. Zwłaszcza, że świadoma zdrada tajemnicy spowiedzi kończy się odebraniem prawa spowiadania. W ciężkich wypadkach nawet przeniesieniem księdza do stanu świeckiego. To jest sprzeniewierzenie cudzej „własności”. Ksiądz „ma” w ręku cudze wnętrze, prawdę i nieprawdę drugiego człowieka, jego grzechy i nie tylko grzechy. Jeśli by się tym, nie daj Boże, dzielił, to źle postępuje. To właściwie jeden z największych grzechów kapłana, bo niszczy całkowicie zaufanie do tak ważnej instytucji. Tak wspaniale oczyszczającej.
Jest jeszcze jeden aspekt, dosyć ważny. Z jednej strony się wybrzydza: „Jak ja będę się odsłaniał przed księdzem na spowiedzi, jak można tego wymagać. A tymczasem proszę patrzeć co się dzieje w telewizji czy czasem w radio. Te wszystkie reality show, te wszystkie talk show, w których prowadzący wyciąga takie rzeczy z pytanego czy pytanej, że ja w konfesjonale o takie sprawy nigdy bym nie pytał. A tu ten człowiek, całkowicie publicznie, opowiada o swoich grzechach, słabościach, o brakach wobec milionów ludzi. I tutaj nikt nie ma pretensji o to, że się z niego wyciąga różne rzeczy, że jest atakowany czasem przez prowadzącego, że dziennikarz był niedelikatny, nietaktowny, że stawiał pytanego w niezręcznej sytuacji. Czasem uczestnicy się stawiają. A czasem, przyparci do muru, opowiadają rozmaite swoje tajemnice. W takim razie wychodzi na to, że opowiadanie swoich intymności w sekrecie w konfesjonale jest złe, a publiczne przed kamerami w porządku. Zawsze pieniądze się za to dostanie. Czasem człowiek się cieszy, że może się pokazać, a czasem występuje, żeby zarobić. Ale bądźmy konsekwentni. Jeśli to jest dzisiaj czymś oczywistym i zwyczajnym, że opowiada się o wszystkim dokładnie w mediach, nieraz ze szczegółami, to nie miejmy pretensji pod tym względem do wymagań na spowiedzi. Zachęcam do konsekwencji.
Dzisiaj coraz częściej księży nie ma w konfesjonałach, bo uważają, że nie warto. Na szczęście w niektórych kościołach spowiednicy siedzą na okrągło, czasem od rana do nocy. Zmieniają się. I w wielu kościołach, zwłaszcza w większych miastach, wszyscy księża naprawdę mają co robić. Ludzie przychodzą do spowiedzi, oczyszczają się, wiedzą, że o to chodzi. Odpowiedzialność skupia się na spowiednikach, bo nie każdy potrafi stanąć na wysokości zadania. I, niestety, spotykamy się z przykrymi wypadkami, że spowiednik przez swoją niemądrą argumentację albo zbytnią ostrość i skrupulatność, albo przeciwnie – powierzchowne traktowanie penitenta zniechęci i zrazi kogoś do spowiedzi. Słyszymy nieraz w konfesjonale: „Kiedy byłem ostatni raz do spowiedzi, powiedziałem sobie: «Koniec z Kościołem, koniec ze spowiadaniem się». Ale tak jakoś mnie to kazanie poruszyło, że przychodzę”.
Jeśliby spowiedź uszną tylko księża wymyślili, to czemu jest ona największym trudem kapłana? Dyżur w konfesjonale traktuje się jak ofiarę, chociaż datku za niego nie ma. Za chrzest jest ofiara, za odprawienie Mszy Świętej, za ślub. Za spowiedź stypendium nie ma. Może by tak wymyślić w dobie fiskalizmu, że i przy konfesjonałach będą kasy fiskalne. I jeszcze w zależności od grzechów będzie konkretna taksa! Oczywiście żartuję. Ale dla księży to jest największe obciążenie. Z Tyńca niedaleko jest do Skawiny. To miasto, które się coraz piękniej rozwija. Owocnie dla mieszkańców. Tam do dwóch parafii w każdy pierwszy piątek miesiąca jeździ po dwóch naszych ojców i mają co robić, razem z miejscowymi księżmi. To znaczy, że ludzie czują potrzebę oczyszczenia się.
Księża też się spowiadają. Wiem, bo i sam się spowiadam, i innych księży i wiem, jak to trudne dla kapłana, zwłaszcza takiego, który się w coś uwikłał. Niektórzy mówią, świeccy też: „Spowiadam się, spowiadam, nic mi to nie pomaga”. Ręce myję każdego dnia i też wciąż brudne. Nawet jak niczego brudnego nie dotykałem, a przed obiadem myję ręce, woda jest mętnawa. Z duszą tak samo. Nawet jakby nie było niczego poważnego, dzięki Bogu, to i tak zawsze się zakurzy i potrzebuje spotkania z Chrystusem, który przez kapłana przebacza, może nawet przez nie najmądrzejszego kapłana, ale to zawsze jest coś wielkiego. Bo spowiedź ma różne aspekty. Teologiczny: wyznaję grzechy przed kapłanem, ale właściwie Jezusowi i od Niego otrzymuję przebaczenie. I drugi – psychologiczny. Rozmowa, podtrzymanie na duchu, wskazanie kierunku postępowania. Jeśli ten drugi element nie zadziała, to przynajmniej ten pierwszy jest zawsze obecny. Mam odpuszczone grzechy. Kiedyś góral się u mnie spowiadał, coś tam mu tłumaczę, a on do mnie mówi: „Jegomościu, skoda godać”. No jak skoda godać, to skoda. Nie gadałem, tylko rozgrzeszyłem. A kiedy na spotkaniu w Trójce, przed samą Wielkanocą, jakieś dziewczę zapytało: „Co zrobić, jak się jakiegoś grzechu nie żałuje?”, to przypomniałem wtedy anegdotę, chyba z jakiejś książki Grahama Grüna, jak to marynarz się spowiadał ze wszystkich grzechów. Żałował za wszystkie oprócz przygód z miłymi panienkami w rozmaitych portach. Na to ksiądz przerażony, że mu „dusza ucieka”, mówi: „A przynajmniej żałujesz, że nie żałujesz?”. „Żałuję”. Na co ksiądz: „Pan Bóg jest taki wspaniały, to może ci te grzechy odpuści”.
Tłumaczyłem, że nieraz trzeba człowieka zrozumieć, że nie ma w duszy szczerego żalu za to, co było arcyprzyjemne, ale się Panu nie podobało. Jeśli człowiek na serio podchodzi do Pana Boga i wierzy, że Bóg kocha, to takiemu człowiekowi mówię: „Przynajmniej zawstydź się i powiedz: «Panie Boże, patrz jaki jestem. Nie dorosłem do tego, żeby widzieć, że mi wyznaczasz inną drogę i ona jest dobra. Przykro mi, Panie Boże. Stuknij mnie w głowę, żebym zrozumiał, o co chodzi»”. I tu jest też kwestia wyrozumiałości, mądrości i stanowczości spowiednika. Też szczerości człowieka, który się spowiada. Niech te wszystkie sprawy, które tutaj tak delikatnie zarysowaliśmy, niech nam pomogą przy najbliższej spowiedzi.
Fragment książki „Ojca Leona słów kilka”
Leon Knabit OSB – ur. 26 grudnia 1929 roku w Bielsku Podlaskim, benedyktyn, w latach 2001-2002 przeor opactwa w Tyńcu, publicysta i autor książek. Jego blog został nagrodzony statuetką Blog Roku 2011 w kategorii „Profesjonalne”. W 2009 r. został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.