Prostota serca sprawia, że przestajemy się prześcigać w opowiadaniu, jak puste były święta bez kościoła. Bo Kościołem to my jesteśmy.
W celebrowanej w kościołach liturgii wszystko ma pomagać. Jest odpowiedni rytm słów, kolory szat, wykonywane z namaszczeniem gesty kapłana, odpowiednio dobrany śpiew, służba ołtarza… Nic tu nie zostawiono przypadkowi. I wierni mają swoje miejsce, wiedzą, kiedy wstać czy uklęknąć. To wszystko przez stulecia było przesycone modlitwą. Przekonaliśmy się, że budowanej w ten sposób atmosfery nie da się w jakiś automatyczny sposób przenieść do naszych mieszkań.
Można oczywiście zadbać o skupienie, unikanie rozproszeń, jakieś symboliczne wydzielenie miejsca modlitwy. To przygotowanie zewnętrznej przestrzeni musi się jednak odbywać w prostocie naszych serc. Bo przecież w tym pandemicznym oderwaniu od miejsc kultu nie jesteśmy jakoś wyjątkowi. Choćby wielu chorych przeżywa to samo od lat. Albo ci, którzy na całym świecie, z różnych powodów (także: nieobecności kapłanów, głodu, ognia i wojny), nie mają dostępu do kościoła. I tacy, którym nie starcza sił. I tacy, którym nikt nie pomógł. Pomyślmy o porażającej realności ich tęsknoty za Eucharystią, za zgromadzeniem na świętej wieczerzy – świadomość, że dane nam było uczestniczyć w tym trudnym doświadczeniu ludzkości, ona właśnie przenosi nas w prosty sposób w sakralną przestrzeń.
Prostota serca sprawia, że przestajemy się prześcigać w opowiadaniu, jak puste były święta bez kościoła. Bo Kościołem to my jesteśmy. Niezależnie czy mamy możliwość pójścia do kościoła, czy nie.
*
Celebrowanie to wykonywanie czegoś w sposób uroczysty. Jednak jeśli dzień Pański staje się tylko chwilą-na-złapanie oddechu, cóż mamy celebrować?
*
Mówiąc inaczej, każdy sposób celebracji ma ukazywać jakąś treść. Tak jak znaczenie ma fiolet adwentu, przekazywanie znaku pokoju, klękanie przy Przeistoczeniu. Niedzielne gesty i rytuały nie są oderwane od życia – jest tu pewna istotna ciągłość. Czuwanie i pokuta towarzyszyć nam będą w grudniowe dni. Wśród tych, którym przekazujemy znak pokoju, żyjemy na co dzień. Bóg nie przestaje być adorowany, gdy wyjdziemy za próg świątyni.
To tak, jakby w niedzielę chwycić razem wszystkie wątki naszego życia – celebrowanie pomaga odkryć sens tego, co nam czasem w codziennym rozgardiaszu umyka. Dla zakochanych konkretna melodia, miejsce, użycie takich a nie innych słów – mają znaczenie o wiele głębsze niż by się postronnym wydawało. Podobnie i dla chrześcijan przeżycie Eucharystii sprawia, że Boga i nas wśród zwykłych spraw łączy nić porozumienia: przebaczam, bo przebaczono i mnie; kocham, bo tę miłość mi pokazano; wytrwam, bo patrzyłam na Boży krzyż.
*
List Dies domini w numerze 27 przypomina o chrystocentrycznym charakterze niedzieli: by „celebracja tego dnia zwracała się ku Chrystusowi jako prawdziwemu «słońcu» ludzkości”. Być może należymy do tych szczęśliwców, dla których centralne miejsce Chrystusa jest oczywiste. Jednak i takim ludziom grozi czasem pewien rodzaj rozminięcia się z celem. Znamy to: tak bardzo chcę przeżyć idealną niedzielę, w idealnym skupieniu na Bogu, że…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |