Płacz i lament, gromadzenie się, wspólne wołanie do Boga, nieuważanie jałmużny czy pokuty za coś, dzięki czemu górujemy nad innymi – te sposoby przeżywania Wielkiego Postu niekoniecznie nam odpowiadają. Bo o swoich grzechach i słabościach najchętniej byśmy rozprawiali tylko z Bogiem samym. Dobre czyny na widoku, czemu nie, niech świat widzi, na co nas stać. Ale parafialne nabożeństwa i kazania wikarego, cóż... jakby to powiedzieć... No, nie ma co się oszukiwać: jeśli nawrócenie, to w elitarnym gronie!
Czy nie wydaje się nam, że wielu wierzących, rozpoczynając Wielki Post, wzdycha: „Nareszcie!”? Bo to taki fajny czas, kiedy w końcu możemy coś znaczyć, dorobić filozofię do codziennych zmagań, pooddychać „wyższymi rzeczami”, do których nas przeznaczono, wejść w postanowienia jak w wygodne kapcie...
Czyżbyśmy naprawdę nie mieli sobie nic do zarzucenia? Post to nie jest duchowy fitness (z całym szacunkiem do fitnessu). Nawracam się, bo zgrzeszyłam, zniszczyłam, zawiodłam.
Rachunek sumienia
Czytania mszalne rozważa Katarzyna Solecka
Czytaj i słuchaj
Wszystkie komentarze »
Uwaga! Dyskusja została zamknięta.