Listopad 2007 roku. Przedstawia normalne życie przeciętnej dziewczyny. Ciągłe kuszenie rzeczami tego świata, które potencjalnie mają na celu zniszczenie życia.
Wiara pomaga przyjąć, że to, co mnie spotyka, jest po coś, jest w jakimś celu. Miłość daje siłę, by nie narzekać.
Droga adwentowa: możemy poczuć się na niej jak pielgrzym, który ma przed sobą jasno określony cel. On wciąż idzie do przodu.
Jezus nie piętnuje radości, czy posiadania jakiegokolwiek majątku, ale jedynie to, by zaspokajanie własnych pragnień, ambicji, nie było głównym celem życia
Duch ukazuje, że celem zbawienia jest ocalenie, a nie potępienie – ono dokonuje się wtedy, gdy człowiek odrzuca Jezusa, albo sam siebie czyni zbawicielem.
Jeśli pragnienie pochwały będzie dla mnie bodźcem do wszelkiego działania, to znak, że nie czynienie dobra jest dla mnie celem, a chęć zabłyśnięcia przed ludźmi.
Pielgrzym ma przed sobą drogę, na końcu której znajduje się cel. Nie jest więc przypadkowym przechodniem, który jak znudzony spacerowicz błąka się po okolicy.
Nie o piękne słowa chodzi, nie o to, by przed Bogiem wykazać się elokwencją, bo to może jedynie odwrócić uwagę od celu naszej modlitwy
Te chwile nie są nam dane jako cel sam w sobie. Mają nas umacniać do tego, aby "zejść z góry" i pójść do innych.
Czy jesteśmy pewni, że to działa? Że jak ulewa i śnieg spadają na ziemię w jakimś celu, tak i nasze słowa docierają do nieba nie bezowocnie?
Być Kościołem Matką mającym oczy Matki. Czyli widzieć. Nie tylko to, co leży na ulicy, rzuca się w oczy, epatuje biedą...