W zasadzie to każdy z nas ją zna. Będąc dzieckiem, doświadczamy jej od rodziców (i w tym wypadku teoretycznie przez całe życie), później sami nią szafujemy.
W starożytności chrześcijańskiej udzielano chrztu przez trzykrotne zanurzenie i wynurzenie się ze źródła chrzcielnego. Zanurzenie w wodzie oznaczało śmierć dla grzechu, a wynurzenie z wody było znakiem narodzin do nowego życia dziecka Bożego.
W Jego oczach wszyscy są równi. Ci wybrani przed wiekami i ci, których teraz włączył. Ci trwający w wierności od dziecka i ci, którzy wracają po wielu latach. Tak powiedział Bóg, który gromadzi wygnańców.
Od dziecka wpatruję się w wywyższonego Jezusa. Oswoiłam się z widokiem krzyża, że czasem nawet go nie zauważam. Tak bardzo przywykłam do prawdy o zbawieniu, że nie uświadamiam sobie, co ona dla mnie znaczy
Kiedy byłem dzieckiem, moja babcia często mi mówiła, „pamiętaj, wszystkiego może Ci braknąć, ale nigdy nie może Ci zabraknąć chleba, bo to najważniejszy posiłek dla twojego ciała i ducha”. Szczerze mówiąc, będąc małym chłopcem nie rozumiałem tych słów.
Czy Bóg nie wie, czego potrzebuję? Dlaczego On, który chce żebym Go nazywał Ojcem, który dla mnie posłał swojego Syna na świat, który w chrzcie uczynił mnie swoim przybranym dzieckiem, każe mi się przed sobą płaszczyć?
„Decyzja o przystąpieniu dziecka do I Komunii nie powinna być związana z klasą, lecz z rodzicami i parafią” – pisze na swoim blogu biskup siedlecki Zbigniew Kiernikowski. Ustosunkował się w ten sposób do tematu poruszonego na antenie Programu I Polskiego Radia.
Ten, który od początku jest równy Ojcu, stał się dzieckiem w łonie Maryi, dał nam swą wielkość — a wziął naszą słabość, z nami stał się śmiertelny — a wszczepił w nas swe życie, byśmy nie umarli.
Przystąpienie do Komunii Świętej małżonków trzymających się za ręce jest także pięknym świadectwem i gestem zewnętrznym, potwierdzającym ich jedność z sobą i z Jezusem. Często rodzic podchodzi do Komunii trzymając za rękę dziecko, jest to bardzo ładne zachowanie, ale tak powinni czynić przede wszystkim małżonkowie, połączeni w związek sakramentalny.
Nie ma gotowych recept na pożegnanie zmarłego dziecka i każdy, kto staje wobec takiej sytuacji szuka w sercu własnej drogi. Niektórym pomaga modlitwa. Niektórym cisza. Jeszcze innym płacz. Położne przyznają, że w tej pracy same muszą liczyć się z własnymi emocjami i choć nie jest łatwo towarzyszyć innym w cierpieniu, to widzą, że ta praca ma sens.
Da się zamknąć Tego, który tchnie kędy chce, prowadzi do całej prawdy, mówi co usłyszy, w jakiejkolwiek liczbie skończonej?