Ten kontrast uderza w serce. Zwłaszcza gdy przeczytać i opowieść Ewangelisty Łukasza i teologiczne rozważania Apostoła Jana. Z jednej strony zwyczajna rodzina, i uciążliwa podróż. I brak miejsca w gospodzie. Dla nich, bo dla bardziej zacnych gości pewnie by się znalazło. Więc zostaje stajenka. Potem przychodzą pasterze. Z drugiej strony jasność z nieba, aniołowie i wieść, że oto wypełniły się prorockie zapowiedzi o mającym przyjść Zbawicielu. Jak to ujął święty Jan? Na świecie był Bóg, a świat powstał przez Niego, lecz świat Go nie poznał; przyszedł do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli.
Bogu nie wystarczyło zatroszczenie się o nas z nieba i pouczenie nas przez proroków. Bóg chciał się z nami spotkać. Nie na audiencji, podczas której łaskawie dopuściłby nas przed swoje oblicze. Wolał stać się jednym z nas; wolał dzielić z nami naszą codzienność. I ciągle chce się spotykać. Na modlitwie, na Eucharystii, w sakramencie pokuty...
Nie Boże pouczenie, ale to spotkanie z Nim sprawia, że staję się inny. Bo przyjmując Go urodziłem się i jakoś ciągle rodzę na nowo: nie z krwi, nie z żądzy ciała, nie z woli męża, ale z Boga. I tym samy staję jego dzieckiem.
Ej, ty! Wiesz z kim masz do czynienia? Wiesz kim jestem? Nie, na nikogo tak nie zawołam. Choć jestem synem Boga wolę wybrać drogę, którą On wybrał: pokory, milczenia, uniżenia. Jeśli dla Niego była odpowiednia, to tym bardziej dla mnie. Zwłaszcza, że na zaszczyt który mnie spotkał, wcale nie zasłużyłem.
Przeczytaj komentarze | 1 | Wszystkie komentarze »
Ostatnie komentarze:
wszystkie komentarze >
Uwaga! Dyskusja została zamknięta.