„Chrystus Jezus istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi” – pisze święty Paweł. A potem: „ogołocił samego siebie stawszy się posłusznym aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej”. Gdy po chwili czytam o tym wszystkim, co wydarzyło się między Palmową Niedzielą a Wielkim Piątkiem, uświadamiam sobie, co kryje się pod tymi lapidarnymi słowami. Tak, ogołocił samego siebie. Mógł wszystkich swoich wrogów pokonać jednym słowem. A On przyjął zdradę Judasza, opuszczenie przez Apostołów, kłamliwe zarzuty, drwiny i szyderstwa. No i to ciągłe bicie. Oplucie, policzkowanie, bicie pięścią po twarzy, nałożenie cierniowej korony, w którą potem żołnierze uderzali kijem, przybicie do krzyża.... A wszystko po to, żeby okazać się wiernym Ojcu. Nie wyprzeć się prawdy o Nim i o sobie samym. By na nieposłuszeństwo człowieka – to z Edenu, ale przecież ciągle powtarzane w każdej niewierności wobec Boga – odpowiedzieć posłuszeństwem. Aż do śmierci. To jest mój Bóg. W takiego Boga wierzę i przed takim klękam.
I myślę zaraz o tych wszystkich moich niewiernościach. O tych drogach na skróty, usprawiedliwianiu się, że w tej czy innej okoliczności zasady ewangeliczne nie miały zastosowania, że ich zachowanie w każdej sprawie w dzisiejszym świecie jest nierealne, że ludzie zmuszają...
Tak, wiem. Już wiem. Nie chodzi o zwyciężanie, wywalczenie dobrej pozycji, bezpieczeństwo, stabilizację i o inne, podobne. Chodzi o to, by w każdej okoliczności życia, jakie by nie były, być wiernym. Choćby wydawało się to niemądre czy nierealne. Zawsze, w każdej sprawie.
Nie dam rady? Pewnie nie. Jestem słabym człowiekiem. Ale jedno mogę chyba obiecać: że nie będę się usprawiedliwiał; że przynajmniej uznam w chwilach słabości, iż to nie ja, a Bóg ma rację...
Rachunek sumienia
Rozważaj i słuchaj
Wszystkie komentarze »
Uwaga! Dyskusja została zamknięta.