Do tej pory w Polsce mówiło się o sacropolo. Dzięki najnowszej publikacji w La Stampie do języka liturgicznego ma szansę wejść kolejny termin.
Tym razem zacznijmy od końca. Chodzi o nieco złośliwą uwagę pod adresem papieża. Franciszek – niestety – nie śpiewa. Warto zapytać dlaczego. Otóż nie z powodu niechęci do pięknej liturgii, z braku zamiłowania do muzyki. Papież ma tylko jedno zdrowe płuco. Część prawego stracił po chorobie. Robienie mu z tego powodu wymówek czy stawianie zarzutów jest – delikatnie mówiąc – nie na miejscu.
Teraz spod włoskiego nieba przenieśmy się na polski grunt. Przed laty zbierałem materiały do pracy o dyrygentach chórów katedry włocławskiej. Przy okazji można było poczynić kilka ciekawych spostrzeżeń. Badający temat pod koniec XIX wieku ksiądz Stanisław Chodyński zauważył, że w poprzednim stuleciu do liturgii przygrywała kapela wykonująca najczęściej utwory mistrzów baroku, organy były w fatalnym stanie, a o chórze nikt nawet nie myślał. Ten stan miał się zmienić dopiero wraz z rozwijającym się w Kościele ruchem cecyliańskim. Jego centrum była i jest do dnia dzisiejszego Ratyzbona.
Tu kolejna ciekawostka. Pierwszym dyrygentem chóru został ksiądz Leon Moczyński. Miał za sobą ukończone konserwatorium w Dreźnie i roczny pobyt w Ratyzbonie. Na łamach Przeglądu Katolickiego można znaleźć repertuar muzyczny Wielkiego Tygodnia. Piękna renesansowa polifonia. Ale, poza katedrą, wykonywana w kilku zaledwie parafiach. Co działo się z pozostałych?
Owszem, powstało Stowarzyszenie Organistów im. Św. Stanisława Biskupa. Ale większość jego członków korzystała z popularnych już wówczas śpiewników, zaś o toczonych dyskusjach dowiadywano się z wydawanego w Płocku Przeglądu organistowskiego. Piszę tu o zaborze rosyjskim. Nieco inaczej sytuacja wyglądała zaborze pruskim. Wspomniane śpiewniki to po prostu wykonywane podczas liturgii pieśni ludowe. Dziś do wielu z nich mamy zastrzeżenia. Bo i treść niekiedy wątpliwa teologicznie, język nie z tej epoki, forma też czasem żywcem zaczerpnięta z muzyki świeckiej. Zatem nie zawsze był to tchnący świętością i lśniący pięknem formy monument.
Te historyczne uwagi mają nam uświadomić, że problem z muzyką liturgiczną nie zaczął się po soborze. Święty Augustyn, choć zachęcał do śpiewu, był krytyczny w stosunku do osób fałszujących. W średniowieczu też pewne elementy ulicznych misteriów wkradały się do liturgii. Czasy nowożytne przyniosły ze sobą nowe wyzwania. Co nie musi oznaczać zgody na bylejakość. Chodzi raczej o dostrzeżenie pojawiającego się w każdej epoce napięcia i nieustanne poszukiwanie najlepszych rozwiązań. Co to oznacza w praktyce?
Po pierwsze okrycie napięcia między tym, co już do liturgii weszło, a tym, co wejść zamierza. W przemówieniu, wygłoszonym podczas sympozjum z okazji pięćdziesiątej rocznicy Instrukcji Musicam sacram Franciszek przestrzegał, by troszcząc się o zachowanie duchowego dziedzictwa nie zrobić z liturgii muzeum, ale i przed jej banalizacją.
Zatem musimy postawić pytanie o kryteria. Jeśli muzyka sakralna ma być świętą, autentyczną sztuką i uniwersalną, co jej te cechy nadaje? Głos związanych z pewnymi tradycjami specjalistów jest ważny, ale nie wystarczający. Jeśli uniwersalną to w jakim rozumieniu? Europejskim? Podobnie ze świętością i autentycznością.
Sama dyskusja o kryteriach również nie rozwiązuje problemu. Mamy przecież do czynienia z leiton ergon – dziełem wspólnym. Odpowiedzialni za przygotowanie muszą więc troszczyć się o to, by nikogo z uczestnictwa w niej nie wyłączyć właśnie przez to, że stanie się widowiskiem i koncertem, w dodatku z niezrozumiałymi muzycznie odniesieniami.
Prawdopodobnie na niektórych forach dyskusja o muzyce liturgicznej odżyje przy okazji pielgrzymki Franciszka do Kolumbii. Znając życie będzie krytyczna. Ale tym samym potwierdzi słuszność postawionych wyżej pytań o świętość, autentyczność i uniwersalność.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |