Jeżeli świadectwa tu zapisane zbliżą kogoś do Boga i Maryi, ukażą piękno modlitwy różańcowej, pomogą w zgiełku życia odnaleźć drogę jasną i prostą, to spełnią swoją rolę.
Opowieść Wiesławy
Był wrzesień 1944 roku. Powstanie Warszawskie zmusiło wielu ludzi do tułaczki. Niemcy kazali nam opuścić Warszawę, w której przebywaliśmy tymczasowo u mojej mamy, po wypędzeniu nas z naszego mieszkania w Aninie. Zatrzymałam się więc z mężem, dwójką dzieci i mamą w Pudach leżących nieopodal stolicy.
Zbliżała się jesień, a my, ani nasze dzieci, nie mieliśmy ciepłej odzieży. Postanowiłyśmy z mamą zaryzykować i wybrałyśmy się jedyną kursującą wówczas ciuchcią do Anina po ciepłe ubrania. Nie przejechałyśmy nawet połowy drogi, gdy zatrzymał nas niemiecki oddział. Kazali nam wysiadać z pociągu i popędzili pod lufami karabinów w kierunku stacji Warszawa Zachodnia. Szliśmy tak już kilka kilometrów, nie wiedząc, dokąd nas prowadzą. Był słoneczny wrześniowy poranek. Nie cieszyło nas jednak nic. Jakiś pan idący za nami powiedział, że najprawdopodobniej pędzą nas na stację, gdzie przygotowują transport więźniów do Oświęcimia. Moja mama zaczęła płakać. Ja też miałam łzy w oczach. Tam w Pudach czekał na mnie mąż i dwoje małych dzieci Wokoło szalała wojenna zawierucha, bałam się nie tylko o mamę i o siebie, bałam się także o nich.
- Jak tylko nadarzy się okazja, uciekamy - powiedziałam do mamy, która ciągle pochlipywała. Ale okazja nie nadarzała się.
Nagle przy drodze, którą szła nasza kolumna zauważyłam mały, piętrowy domek z ogródkiem. Rozejrzałam się dookoła. Pilnujący nas esesman zapalał właśnie papierosa. Pociągnęłam mamę za rękaw i wbiegłyśmy do tego domku. Był zupełnie pusty. Prędko weszłyśmy na pierwsze piętro i otworzyłyśmy jakieś drzwi. Znalazłyśmy się w pustym pokoju, gdzie wśród rozrzuconych w nieładzie książek i garnków stał duży dębowy, ciężki stół. Przysunęłyśmy go z mamą do drzwi i tym sposobem zatarasowałyśmy wejście do naszej kryjówki.
Pamiętam, że były to stare, liche, drewniane drzwi. Usiadłyśmy na podłodze przy bocznej ścianie i zaczęłyśmy na palcach odmawiać różaniec.
Nagle usłyszałyśmy odgłos ciężkich, wojskowych butów na schodach. To jakiś niemiecki żołnierz po nich szedł. Może widział, jak uciekałyśmy? Zamarłyśmy z przerażenia. Rozległo się pukanie do drzwi, najpierw słabe, później bardziej natarczywe. „Jeszcze chwila - myślałam - a walnie kolbą w te mizerne drzwi i znajdzie nas". Ale Niemiec po chwili odszedł. Byłyśmy uratowane. Kolumna złapanych pasażerów naszej ciuchci przeszła. Przez szparę w oknie widziałyśmy jednak, że teren wsi, w której się znajdowałyśmy, był otoczony. Widziałyśmy żołnierzy z psami, słyszałyśmy fragmenty rozmów w języku niemieckim. Postanowiłyśmy nie opuszczać naszej kryjówki, choć byłyśmy zmęczone i głodne.
Dopiero przed wieczorem zapanowała cisza. Wtedy postanowiłyśmy przedostać się na drogę, którą mogłybyśmy powrócić do Pudów. Wyszłyśmy cichutko. Ja na wszelki wypadek wzięłam leżącą na podłodze bańkę na mleko, która później bardzo się przydała.
Po kilku minutach drogi natknęłyśmy się na niemiecki patrol. Po okazaniu dokumentów, wskazałam na bańkę i powiedziałam niemieckiemu żołnierzowi, że idziemy szukać mleka dla dzieci, które czekają w domu głodne. I... o dziwo, Niemiec uwierzył. Oddał nam dokumenty i puścił wolno. Doszłyśmy do bocznej drogi i poszłyśmy piechotą przez las w kierunku Pudów. Przenocowałyśmy w jakimś stogu siana, a potem, idąc na piechotę i jadąc chłopskimi furmankami, dotarłyśmy na miejsce.
To wydarzenie nauczyło mnie wielkiego kultu do Matki Bożej Różańcowej. Modlę się odtąd codziennie na różańcu. Maryi powierzam wszystkie moje sprawy. Dożyłam w zdrowiu do Osiemdziesiątego dziewiątego roku życia. Jestem babcią i prababcią.
Opowiedziałam o tym moim wojennym doświadczeniu, aby przekonać innych do odmawiania różańca, bo ta modlitwa może uratować człowieka w zupełnie beznadziejnej sytuacji.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |