Jeżeli świadectwa tu zapisane zbliżą kogoś do Boga i Maryi, ukażą piękno modlitwy różańcowej, pomogą w zgiełku życia odnaleźć drogę jasną i prostą, to spełnią swoją rolę.
Opowieść Janiny
Jestem matką dwojga dorosłych już dzieci i babcią czworga wnucząt. Mieszkam sama. Mam dużo czasu. Często wspominam swoje życie, analizuję wydarzenia, przywołuję w pamięci drogie twarze zmarłych już rodziców, brata i męża, modlę się za nich, a także za moje dzieci: czterdziestopięcioletnią córkę Krysię i pięćdziesięcioletniego syna Gienka.
Oni od początku byli moją wielką radością, ale i wielką troską. Krysia bardzo wcześnie wyszła za mąż. Miała dwadzieścia lat. Jej mąż był dobrym, ale chorowitym człowiekiem. Po piętnastu latach małżeństwa zmarł. Krysia odtąd musiała radzić sobie z całym domem i wychowaniem dwójki dorastających dzieci Wojtka i Emilki. Życie syna ułożyło się lepiej. Ma dobrą, pracowitą żonę Zosię i dwie córki: Hanię i Ewę. Obie dobrze się uczą, są już studentkami. Tworzą dobrą i kochającą się rodzinę.
Od chwili narodzin moich dzieci modliliśmy się za nie z mężem na różańcu. Mąż był bardzo głęboko wierzącym człowiekiem. On mi pokazał, co to znaczy prawdziwie wierzyć. Po jego śmierci modlę się za dzieci sama, nie zapominając też o moich najdroższych zmarłych. Modlitwa różańcowa jest mi potrzebna, nie umiem bez niej żyć. Szczególną jej moc poznałam jednak nie tak dawno, kiedy mój dwudziestodwuletni wnuk Wojtek popadł w wielkie tarapaty.
Kiedy córka owdowiała, oboje z mężem pomagaliśmy jej, jak tylko potrafiliśmy. Opiekowaliśmy się dziećmi, aby mogła więcej pracować i zarobić na utrzymanie domu. Uprawialiśmy jej ogródek, żeby dzieci miały świeże warzywa i owoce. Jednak w wirze codziennych obowiązków, wiedzeni wielką miłością do wnuków, rozpieściliśmy je i wychowaliśmy dwoje młodych egoistów. Ta refleksja przyszła dopiero po śmierci mojego męża, kiedy wnuki zapomniały o mnie zupełnie i przestały się interesować samotną babcią.
Zapracowana i coraz bardziej samotna córka wpadała do mnie czasem i często płakałyśmy obie nad naszym losem.
Jednakże prawdziwe kłopoty zaczęły się dopiero wtedy, kiedy Wojtka przyłapano na rozprowadzaniu narkotyków. W mieszkaniu córki policja przeprowadziła rewizję, a później Wojtek został aresztowany. Był to chyba najcięższy okres w moim życiu. Patrzyłam na cierpienie mojej córki i nie potrafiłam jej pomóc. Odwiedziłyśmy kiedyś Wojtka w areszcie. Był smutny, przerażony. Wychudł, miał podkrążone oczy. Nawet nie robiłyśmy mu wymówek. Wiedziałyśmy obie, że zrozumiał swój błąd. Czekał go jeszcze proces sądowy i kara. Bałyśmy się, że trafi do więzienia na dobre kilka lat. Był przecież młody, u progu dorosłego życia, a już popełnił przestępstwo.
Wtedy z jeszcze większą gorliwością podjęłam modlitwę różańcową w jego intencji. Błagałam Matkę Bożą, aby sprowadziła tego osieroconego przez ojca chłopca na dobrą drogę i uratowała od więzienia. Obie z córką klękałyśmy często razem do różańca, a po pewnym czasie dołączyła do nas Emilka. Modliłyśmy się wspólnie przez cały czas pobytu Wojtka w areszcie i podczas procesu sądowego.
Wojtek trafił w areszcie na wspaniałego kapłana - księdza Jacka, który był kapelanem więziennym. Opiekował się grupą młodzieży uzależnionej. Wnuk prowadził z nim długie rozmowy. Zaczął się modlić, przeanalizował swoje dotychczasowe życie.
Sąd skazał go na dwa lata więzienia z zawieszeniem na pięć lat. Po opuszczeniu aresztu Wojtek zaczął chodzić na spotkania grupy księdza Jacka. Dzisiaj, to już jest inny człowiek. Pracuje zawodowo i działa jako wolontariusz w „Monarze". Opowiada młodym ludziom o swoich życiowych doświadczeniach.
Dzięki Ci, Maryjo, że uratowałaś mojego wnuka Wojtka.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |