Jeżeli świadectwa tu zapisane zbliżą kogoś do Boga i Maryi, ukażą piękno modlitwy różańcowej, pomogą w zgiełku życia odnaleźć drogę jasną i prostą, to spełnią swoją rolę.
Opowieść Pawła
W naszym przedsiębiorstwie od dawna planowano zwolnienia grupowe. Któregoś dnia szef wezwał mnie do siebie i poinformował, że jestem na liście pracowników przeznaczonych do zwolnienia.
- Dyrektorze - zacząłem - kto zatrudni pięćdziesięcioczteroletniego mężczyznę? A żyć trzeba. Mam syna na studiach.
- Nic na to nie poradzimy, kolego - odparł szef, rozkładając ręce. - Nasze towary nie mają na rynku takiego popytu, jak się spodziewaliśmy. Musimy zlikwidować kilka działów, w tym i ten, w którym pan pracuje. Dostanie pan trzymiesięczną odprawę i będzie pan miał czas na znalezienie jakiejś pracy.
Byłem wykwalifikowanym technikiem mechanikiem, z moim zakładem związałem się zaraz po szkole średniej, byłem szanowanym i sumiennym pracownikiem. Nie pojmowałem, jak mogli mnie tak z dnia na dzień zwolnić, ale właśnie tak się stało.
Snułem się po domu jak cień, nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Kupowałem gazety, czytałem w nich ogłoszenia, dzwoniłem lub jeździłem do firm, ale bez efektu. Albo już ktoś zgłosił się wcześniej, albo potrzebowali kogoś młodszego, albo po prostu odmawiali.
Byłem już tym bardzo zmęczony. Pieniądze z odprawy topniały z dnia na dzień, kończyło się lato, a Jurek, mój syn, od października zaczynał trzeci rok informatyki. Byłem bezradny. Zupełnie bezradny.
- Nie martw się - pocieszała mnie żona - z pewnością wreszcie coś znajdziesz. Rzeczywistość jednak była inna. Napisałem więc ogłoszenia o drobnych naprawach i remontach, które mogę wykonywać po konkurencyjnych cenach.
- Tato poszerza szarą strefę - śmiał się ze mnie Jurek, ale mnie wcale nie było do śmiechu.
Pewnego dnia koło południa przechodziłem obok kościoła. Postanowiłem wejść. Poczułem chłód i znajomy zapach kadzideł. Ukląkłem w ławce i zacząłem się modlić. Najpierw niezdarnie, nieskładnie, później już coraz bardziej żarliwie. Prosiłem Pana Jezusa o pomoc, o pracę. Nie wiem, jak długo się tak modliłem, ale wstałem pokrzepiony na duchu.
Spojrzałem w prawo i zobaczyłem figurkę Matki Bożej z różańcem w ręku. Wtedy zrozumiałem, że droga wiedzie przez różaniec. Rozpłakałem się jak małe dziecko. Przecież od dawna powinienem się modlić na różańcu, znałem tę modlitwę od dziecka. Nauczyła mnie jej moja matka. Ona modliła się za nas wszystkich codziennie, jak mogłem zapomnieć?
Pozostałem jeszcze w kościele i odmówiłem tajemnicę bolesną, rozważając drogę krzyżową Jezusa. Zrozumiałem wtedy, że odmawiając różaniec, mogę ten mój ludzki krzyż łączyć z krzyżem Pana Jezusa, że mogę go ofiarować za moich najbliższych, że tylko w taki sposób mogę osiągnąć spokój.
Po kilku miesiącach od tej samotnej modlitwy w kościele, wezwał mnie ksiądz proboszcz. Szybko potrzebował kogoś, kto podjąłby się zarządzaniem cmentarzem. Poprzedni zarządca ciężko zachorował i nie wiadomo było, czy w ogóle wróci do pracy.
Przyznam szczerze, że w pierwszej chwili ta propozycja mną wstrząsnęła, i nawet chciałem odmówić, ale nie zrobiłem tego. Jestem dziś zarządcą cmentarza parafialnego, na co dzień stykam się ze śmiercią. Modlę się za dusze „moich" zmarłych. Modlę się jak umiem najlepiej swoją pracą, którą staram się wykonywać sumiennie, dokładnie i z konieczną subtelnością. W ten sposób mogę każdego dnia chwalić Boga i dziękować Mu za wszystkie łaski.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |