Jeżeli świadectwa tu zapisane zbliżą kogoś do Boga i Maryi, ukażą piękno modlitwy różańcowej, pomogą w zgiełku życia odnaleźć drogę jasną i prostą, to spełnią swoją rolę.
Opowieść Jerzego
Byłem młodym, dobrze zapowiadającym się studentem psychologii. Miałem też swoją pasję, jaką była siatkówka. Mój dzień wypełniony był nauką i treningami. Miałem też dziewczynę, z którą planowałem przyszłe życie. Po ludzku patrząc, byłem szczęśliwym człowiekiem. Wakacje spędzałem w górach lub nad morzem razem z moją dziewczyną Edytą. Często wyjeżdżałem również na zgrupowania drużyny, na których trenowaliśmy przed kolejnymi meczami.
Na jednym z takich zgrupowań uległem poważnemu wypadkowi. Doznałem złamania szyjki kości udowej, i to z przemieszczeniem. Musiałem iść na długi czas do szpitala. Leżałem unieruchomiony z nogą na wyciągu, co w zderzeniu z moim dotychczasowym, bardzo aktywnym trybem życia, było dla mnie prawdziwą męką. Wiele trudności i upokorzeń kosztowało mnie także to, że nie mogłem być samodzielny. Musiałem prosić innych o pomoc w podstawowych sprawach.
Edyta odwiedzała mnie najczęściej jak mogła, ale mnie krępowały te wizyty. Nie chciałem, żeby widziała, jak muszę prosić o basen, jak piję ze specjalnego kubeczka, jak nie potrafię się sam przebrać.
- Nie martw się - mówiła Edyta - wszystko będzie dobrze. Nie jesteś sam, masz przecież mnie.
Aleja nie byłem dla niej równie miły. Stałem się małomówny i opryskliwy. Wydawało mi się, że Edyta lituje się nade mną, a tego nie chciałem za żadne skarby świata.
Pewnego dnia, gdy jak zawsze poprawiała mi poduszkę i pomagała zmienić bluzę od piżamy
powiedziałem:
- Wiesz, nie przychodź już więcej do mnie. Nie chcę twojej litości.
- Ależ Jurku - prosiła Edyta - przecież ja cię kocham, nie odtrącaj mojej pomocy.
- Przecież wiem, że wolałabyś być teraz gdzieś nad morzem czy jeziorami, niż niańczyć
kalekę w szpitalu.
- Każdemu może zdarzyć się choroba - przekonywała mnie moja dziewczyna.
- Ale nie mnie... - odpowiadałem butnie i odwracałem głowę.
Tak więc Edyta ograniczyła wizyty w szpitalu tylko do niedziel, ale i wtedy nie traktowałem jej uprzejmie. Zauważyła to moja mama, która bardzo Edytę lubiła, i powiedziała pewnego razu:
- Jureczku, dlaczego ją tak traktujesz? Nie odpłacaj złem za dobro, bo możesz ją stracić.
- Ja już nikomu nie jestem potrzebny. Po co jej kaleka?
- Jeszcze wrócisz do zdrowia - przekonywała mnie mama.
- Może tak, a może nie – odpowiedziałem - ale nie chcę, żeby Edyta widziała mnie w tym stanie.
- To jest brak pokory - powiedziała mama i miała rację, ale ja wtedy uważałem zupełnie inaczej.
Edyta odsunęła się ode mnie, nie chciała się narzucać. Przesyłała mi tylko przez mamę kurtuazyjne pozdrowienia. Mama mówiła, że dziewczyna cierpi. Ja też cierpiałem, ale nie przyznawałem się do tego. Leżałem więc i rozczulałem się nad swoim losem. Byłem unieruchomiony, obolały i nie było przy mnie Edyty.
I właśnie wtedy do Arka, mojego sąsiada dzielącego szpitalną niedolę, przyszła grupa młodzieży z oazy. Byli weseli, rozgadani - normalni młodzi ludzie. Nigdy nie zapomnę swojego zdumienia, gdy jedna z dziewcząt wyciągnęła różaniec i powiedziała:
- Teraz pomodlimy się za wszystkich chorych z tego pokoju, aby Matka Boża ich uzdrowiła. Zapraszamy i pana do tej modlitwy - zwróciła się do mnie.
Czułem się niepewnie, byłem bardzo zmieszany. Musiałem się w duchu przyznać, że nie modliłem się dawno. Zdawało mi się, że jestem za poważny na klepanie wyuczonych kiedyś modlitw. Edukację religijną skończyłem na bierzmowaniu w ostatniej klasie podstawówki. Później chodziłem do kościoła w Boże Narodzenie, czasem w Wielkanoc, w niedzielę raczej rzadko, a w dni powszednie nigdy.
Bardziej z uprzejmości niż z przekonania powtarzałem ze wszystkimi drugą część modlitwy „Zdrowaś Mario". Oazowicze przychodzili do Arka często i za każdym razem odmawiali różaniec.
Przyznam szczerze, że przed ich przyjściem, na myśl o modlitwie różańcowej ogarniała mnie radość i spokój. Młodzi odwiedzali Arka jeszcze przez trzy tygodnie, aż do jego wyjścia ze szpitala.
Zostałem na sali sam. Nie mogłem już czekać na wspólną modlitwę, było mi smutno. Wtedy poprosiłem mamę, żeby przyniosła mi z domu różaniec. Była bardzo zdziwiona, ale spełniła moją prośbę.
- Czy ty się umiesz modlić na różańcu, synku? - zapytała - Bo muszę przyznać ze skruchą, że nigdy cię tego nie uczyłam.
- Umiem, mamo - odparłem - od niedawna - i opowiedziałem jej o moim doświadczeniu z modlitwą różańcową.
Mój pobyt w szpitalu dobiegł końca. Znowu mogłem chodzić, tylko na razie nie było mowy o treningach. Z powodu długiej przerwy w nauce musiałem wziąć urlop dziekański.
Siedząc w domu i chodząc na rehabilitację, myślałem o swoim życiu - o ciągłym zabieganiu, o braku czasu na refleksję, o krzywdzie, jaką wyrządziłem Edycie, i o Bogu. Pytałem Go, czego ode mnie oczekuje. Długo nie mogłem znaleźć odpowiedzi. Kiedyś w tramwaju spotkałem Arka, którego poznałem w szpitalu. Zauważyłem, że nosi koloratkę.
- Jestem klerykiem - powiedział, widząc moje zdziwienie - na czwartym roku teologii.
- Dlaczego mi nic nie powiedziałeś? - zapytałem z wyrzutem.
- Wszystko, co się wtedy działo, było dla ciebie nowe. Gdybym ci powiedział, uznałbyś to za moralizatorstwo - odpowiedział, a ja przyznałem mu w duchu rację.
Wymieniliśmy numery telefonów. Potem, kiedy tylko Arek miał czas, spotykaliśmy się na długie rozmowy o Bogu, człowieku, powołaniu. W następnym roku zaprosił mnie do katedry na uroczystość święceń kapłańskich.
Było to dla mnie wielkie przeżycie. Już wiedziałem, czego szukam w życiu. Zabrałem dokumenty z uniwersytetu i złożyłem je w Wyższym Seminarium Duchownym. Dzisiaj jestem kapłanem. Z Arkiem, a raczej księdzem Arkadiuszem, łączy mnie szczera przyjaźń. Otrzymałem też i tę łaskę, że w wolnych chwilach grywam w siatkówkę, tak dla przyjemności, a nie dla osiągnięć sportowych. Teraz już wiem na pewno, że odnalazłem swoją drogę z pomocą modlitwy różańcowej. To Matka Boża Różańcowa odmieniła moje życie i Jej to życie ofiarowałem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |