Jeżeli świadectwa tu zapisane zbliżą kogoś do Boga i Maryi, ukażą piękno modlitwy różańcowej, pomogą w zgiełku życia odnaleźć drogę jasną i prostą, to spełnią swoją rolę.
Opowieść Zofii
Byłam szczęśliwą żoną i matką. Mąż mój był dobrym, pracowitym i skromnym człowiekiem. Długo nie mieliśmy dzieci. Dopiero po ośmiu latach małżeństwa urodziła nam się Marysia i odtąd poświęcaliśmy jej nasz cały wolny czas. Marysia rosła zdrowo, dobrze się uczyła, więc zbierała zewsząd pochwały. Byliśmy z mężem bardzo zadowoleni i również nie szczędziliśmy jej pochwał. Nie spostrzegliśmy nawet, że wychowujemy egocentryczkę.
Marysię obchodziła tylko jej własna osoba. Przekonałam się o tym, kiedy mąż ciężko zachorował i zostałam z tym problemem zupełnie sama. Marysia, już wówczas studentka, nie interesowała się sprawami domu i rodziny. Budowała swój własny świat, w którym nie było miejsca dla mnie. Żyłyśmy więc obok siebie, nie znając się wzajemnie. Nasze rozmowy wyglądały zwykle tak:
- Co tam w szkole?
- Dobrze.
- Jesteś głodna?
- Dziękuję, sama zrobię sobie kanapkę.
- Masz pieniądze?
- Właściwie by się przydały.
- To proszę, nie mogę więcej.
- Trochę mało, ale dzięki.
Zdałam sobie sprawę, że wychowałam Marysię na biorcę. Ona nie potrafiła dać niczego od siebie: ani ciepła, ani serca, ani dobrego słowa, ani pomocy. Ona umiała tylko brać i żądać.
Tak też było w jej relacjach z innymi ludźmi. Marysia tolerowała tylko tych, od których mogła coś dostać. Była ładną, zadbaną dziewczyną, więc wielu chłopców kręciło się wokół niej, ale także wielu rezygnowało ze znajomości z nią.
Wreszcie Marysia zakochała się. Igor, obiekt jej uczuć, był miłym, cichym, bardzo dobrze wychowanym człowiekiem. Kochał moją córkę miłością bezgraniczną i pozwalał jej rządzić sobą tak jak tylko chciała. Po roku znajomości wzięli ślub i zamieszkali ze mną. Postawiłam jednak swoje warunki. Powiedziałam córce, że nie będę im sprzątać, gotować mogę tylko w dni robocze, a weekendy należą do nich. Moja córka wysłuchała tego z oczami pełnymi wyrzutu. Znałam to spojrzenie. Chciała wzbudzić we mnie poczucie winy. Nie przejęłam się tym, wiec postanowiła mnie ukarać oziębłością. Igor z trudem sobie radził w atmosferze zimnego milczenia. Byłam jednak nieugięta.
Po roku córka oswoiła się z zaproponowanym przeze mnie trybem życia i nawet poczyniła postępy w nauce gotowania. Wobec mnie była jednak dalej chłodna i nie zawsze uprzejma.
Miała zmienne humory i nastroje, od wybuchów złości po rzewny płacz. Zauważyłam, że popsuło się między młodymi. Często zdarzały się między nimi ciche dni. Marysia źle się czuła. Zaczęła chudnąć i często miała mdłości.
- Czy ty nie jesteś w ciąży, córeczko? - zapytałam ją kiedyś. Marysia wybuchła płaczem.
- Jestem, przeszkadza ci to? - zawołała zaczepnie.
- Wręcz przeciwnie, bardzo się tym cieszę. Będę znów miała dla kogo żyć.
- Jesteś taka sama jak Igor! - krzyknęła moja córka, - A ja nie chcę tego dziecka! Nie jestem gotowa na macierzyństwo! Nie lubię dzieci.
- Ależ Marysiu, to nowe życie, za które musisz być odpowiedzialna.
- Nie chcę być za nikogo odpowiedzialna! Chcę żyć bezstresowo, tak jak lubię! – krzyczała moja córka.
- Marysiu! - krzyknęłam i ja - Masz dwadzieścia siedem lat. Kiedy chcesz urodzić dziecko? Jak będziesz miała trzydzieści pięć? Teraz jest dobry czas na macierzyństwo. Musisz walczyć ze swoim egoizmem. Będę ci pomagać, zajmę się tobą, pomogę ci w obowiązkach domowych, tylko musisz zmienić nastawienie do dziecka i przyjąć je z miłością.
Córka przycichła nagłe, ale nie odpowiedziała. Poszła do swojego pokoju. Usiadłam w kuchni nieco bezradna. Nagłe mój wzrok padł na leżący w małym koszyczku różaniec. „Tak! - pomyślałam - To jest ratunek! To jest pomoc. Będę się modlić za siebie, za dzieci, za nienarodzonego jeszcze wnuka. Będę się modlić!". Ta myśl bardzo mnie pokrzepiła. Wzięłam do ręki różaniec i zaczęłam realizować swoje postanowienie. Wieczorem poprosiłam zięcia o rozmowę. Zaproponowałam mu pomoc i podział obowiązków, tak żeby odciążyć Marysię. Poprosiłam go też, żeby ze mną odmawiał codziennie różaniec w tej intencji. Nie odmówił, a nawet się ucieszył. Uczyniliśmy oboje życie Marysi lżejszym. Modliliśmy się razem każdego wieczoru. Wreszcie kiedyś ona sama do nas dołączyła.
- Mamo, ono już kopie - powiedziała - już się rusza, żyje.
Od tej chwili Marysia zmieniła się nie do poznania. Poszła na USG, dowiedziała się, że będzie miała córeczkę. Ucieszyła się bardzo. Z wielkim zapałem przystąpiła do szykowania wyprawki, a my z Igorem wspieraliśmy ją w tym, jak umieliśmy.
Po kilku miesiącach urodziła się Ewelinka. Jesteśmy teraz szczęśliwą rodziną. Każdy ma swoją rolę w pielęgnacji i wychowaniu maleństwa. Marysia okazała się wspaniałą matką. Już nie jest wiecznie nadąsaną egoistką. Zniknął jej roszczeniowy stosunek do świata. A nasz dom? Nasz dom jest teraz pełen radości.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |