Jeżeli świadectwa tu zapisane zbliżą kogoś do Boga i Maryi, ukażą piękno modlitwy różańcowej, pomogą w zgiełku życia odnaleźć drogę jasną i prostą, to spełnią swoją rolę.
Opowieść Karoliny
Z ojcem od dziecka łączyła mnie wielka przyjaźń. Był nie tylko moim opiekunem, ale także przyjacielem i kumplem. Mogłam mu powierzyć każdy swój dziecięcy problem. Nikt inny nie umiał się tak ze mną bawić w chowanego albo w berka. Nikt inny nie siedział tak długo przy mnie przed zaśnięciem i nie opowiadał mi przedziwnych historii o pastuszkach, którzy zobaczyli gwiazdę i poszli do żłóbka, by powitać małego Jezusa, albo o tym, jak po smutnych dniach męki Jezus ukazał się niewiastom jako ogrodnik. Ojciec opowiadał mi i inne, zwykłe historyjki, bajki, a nawet mity. Kupował mi wiele książek i uczył wrażliwości na literaturę. W studenckich latach wspierał moje wysiłki intelektualne i zawsze służył radą.
Ale przyszedł czas, kiedy naszą rodzinę dotknęło nieszczęście. Odeszła do Pana moja matka, będąca ostoją rodziny. Ona stwarzała niepowtarzalną, ciepłą atmosferę w naszym domu, do którego chciało się wracać. Cicho krzątała się po domu, dbała o nas w chorobach, choć sama nie miała dobrego zdrowia.
Po śmierci żony mój ojciec załamał się. Wracał z pracy i godzinami siedział bezczynnie na fotelu, patrząc w dal. Czasami coś szeptał. Wiedziałam, że z nią rozmawia. Próbował uporać się z tą przerastającą go sytuacją. Gdy chodziliśmy razem na cmentarz, płakał.
Patrząc na jego cierpienie, dalsi członkowie rodziny postanowili go wyswatać z daleką krewną ze strony mamy. Ojciec początkowo nie chciał o tym słyszeć, ale siedząc w pustym mieszkaniu - ja studiowałam wówczas w wielkim mieście - w końcu zaczął myśleć o powtórnym małżeństwie.
Gdy minął rok od śmierci mamy, ojciec ożenił się i zaczął się ode mnie oddalać. Wyprowadził się do innej miejscowości, mieliśmy coraz rzadsze kontakty. Jego druga żona z niechęcią patrzyła na moje odwiedziny, toteż ograniczyłam je do minimum. Cierpiałam.
Zmiany nastąpiły także w moim życiu. Wyszłam za mąż, urodziłam córeczkę, która stała się dla mnie całym światem, i żyłam swoim życiem, które później nie najlepiej mi się ułożyło.
Mijały lata. Ojciec odwiedzał mnie czasami, bawił się z moimi dziećmi - wówczas miałam ich już dwoje - ale nie chciał rozmawiać o swoim małżeństwie. Czas uleczył rany, nie miałam już do niego żalu.
Po pewnym czasie rozpadło się moje małżeństwo, zostałam sama z dorastającymi dziećmi. Wtedy dowiedziałam się, że mój drogi tata zapadł na chorobę Alzheimera, która sukcesywnie pustoszyła jego psychikę. Jego żona, kobieta już w podeszłym wieku, nie radziła sobie z nim, więc postanowiłam go wziąć do siebie.
Był to bardzo trudny czas w moim życiu. Nikt nie wie, ile bólu sprawiało mi patrzenie na degradację psychiczną i umysłową człowieka, który niegdyś był dla mnie autorytetem intelektualnym i moralnym.
Jak zawsze w podbramkowej sytuacji życiowej, Maryja rzuciła mi koło ratunkowe, którym był różaniec. Modliłam się na nim tym żarliwiej, im trudniej było mi znosić ciężką chorobę ojca.
W końcu i ja straciłam siły, mój stan zdrowia pogorszył się, musiałam wspierać się kuracją w szpitalach. Ojcem zajmowały się w tym czasie płatne opiekunki, pomagały także dzieci.
Przyszedł jednak moment, kiedy już nie miałam sił, żeby zajmować się ciężko chorym człowiekiem. Musiałam umieścić go w hospicjum. I chociaż odwiedzałam go regularnie, z przerażeniem patrzyłam jak gasł w oczach. W tym czasie prawie nie wypuszczałam różańca z rąk.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie lekarka dyżurująca w hospicjum. Ojciec był w krytycznym staranie. Pomimo zimy i siarczystego mrozu pojechałam tam natychmiast. Ojciec wyczuł moją obecność. Drżącą ręką przycisnął moją dłoń do ust, na chwilę odzyskał pełną świadomość, potem zapadł w sen. Nikt nie wiedział, czy jest to przesilenie choroby, czy nadchodzący kres. Lekarka, widząc, że źle się czuję, poradziła mi, żebym wróciła do domu. Wracając, odmawialiśmy w samochodzie różaniec i Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Po powrocie kontynuowaliśmy modlitwę. Oderwał mnie od niej dźwięk telefonu.
- Pani ojciec umarł spokojnie - powiedziała pielęgniarka - we śnie, nawet się uśmiechał.
Uklękliśmy do modlitwy za zmarłego. Byłam przekonana, że jest już u Bożego tronu, gdzie zaprowadziła go Maryja jako swoje umiłowane, cierpiące dziecko. Zaprowadziła go do rajskiego ogrodu wiecznej szczęśliwości, gdzie nie ma cierpienia, bólu i niedostatku. Tam spotkał się zapewne z moją matką i oboje patrzą teraz na mnie z Domu Pana. Często miałam później poczucie winy, że nie towarzyszyłam mu w ostatnich chwilach życia, ale uleczenie przyniosła modlitwa różańcowa. Dała mi ona głębokie przekonanie, że Matka Boża czuwała przy moim umierającym ojcu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |