Jeżeli świadectwa tu zapisane zbliżą kogoś do Boga i Maryi, ukażą piękno modlitwy różańcowej, pomogą w zgiełku życia odnaleźć drogę jasną i prostą, to spełnią swoją rolę.
Opowieść babci Maryni
Wiesz - mówiła babcia Marynia - moje życie było bardzo zwyczajne. Toczyło się spokojnie u boku mojego kochanego męża Grzegorza i wśród gromadki dzieci.
Grzegorz był dobrym i odpowiedzialnym mężem, pracował w służbie publicznej. Był policjantem. Wcześniej, wcielony do armii austriackiej musiał służyć dla cesarza Franciszka Józefa. Gdy nastała wolna Polska, z radością zrzucił obcy mundur i przystąpił jako ochotnik do polskiej policji. Pierwsze lata mojego małżeństwa były ciągłą wędrówką. Przenosiliśmy się tam, gdzie mój mąż odbywał służbę. Dlatego nasze dzieci rodziły się w różnych miejscowościach. Przyznam szczerze, że byłam bardzo zmęczona ciągłymi zmianami i nawet nieraz złościłam się z tego powodu na męża.
On wtedy uśmiechał się do mnie ciepło i mówił: „Maryniu, módl się o cierpliwość". A więc modliłam się, odmawiając różaniec. Prosiłam Matkę Najświętszą o wytrwanie w miłości do męża, o to, abym nie robiła mu cierpkich uwag. Modliłam się za moje dzieci, aby rosły zdrowo, abym umiała przyjąć każde następne dziecko, niezależnie od tego, gdzie i w jakich warunkach przyjdzie mi je urodzić.
Modlitwa pozwoliła mi przeczekać lata tułaczki, bardzo różne warunki mieszkaniowe, ciężkie porody, a nawet śmierć malutkiej córeczki Urszulki.
Gdy po kilkunastu latach służby mąż przeszedł na emeryturę, wreszcie kupiliśmy własny dom w Leżajsku. Mieliśmy duży sad i ogród, który Grzegorz chętnie uprawiał. Zaczęło się dla nas bardziej ustabilizowane życie.
Nasz domu znajdował się niedaleko klasztoru Bernardynów i każdego dnia rano mogłam pójść na Mszę Świętą odprawianą przed cudownym obrazem Matki Bożej Leżajskiej. Jej zawierzałam wszystko, co było mi bliskie. Dzieci rosły zdrowo. Chłopcy kończyli gimnazjum, byli w harcerstwie. Dziewczęta także się uczyły. Ania wyszła za mąż, Basia pracowała, a dwie młodsze córeczki były przy nas.
I właśnie wtedy wybuchła druga wojna światowa. Antoś, zmobilizowany do wojska, zginął w kampanii wrześniowej. Zygmunt walczył gdzieś na Zachodzie. Starsze córki pracowały w odległych miastach. Bolek przerwał studia we Lwowie i wrócił do domu.
Bardzo ciężko zachorował mój mąż. Stracił pamięć. Nie poznawał nawet własnych dzieci. Rozległa miażdżyca opanowała wkrótce cały jego organizm. Po dwóch latach umarł. Mój mąż umarł. Zostałam z Bolkiem, Ireną, Basią i Janka. Bolek i Basia pracowali na czarno, ja hodowałam kozę i uprawiałam ogród. Przeżyliśmy kilkakrotne rewizje niemieckich żołnierzy, którzy szukali ukrywających się partyzantów. Przeżyliśmy najazd oddziału armii radzieckiej.
Rosjanie okradli nas i spalili na podwórku cały nasz cenny księgozbiór zbierany przez lata.
Były to straszne czasy. Żyłam w ciągłym lęku o syna, który potajemnie metodą domową robił mydło na sprzedaż, o córkę, która działała w ruchu oporu. Myśli moje były też przy Zygmusiu, który walczył o Londyn i przy Antku, na którego cudowne odnalezienie ciągle czekałam. W dodatku nie było już przy mnie mojego Grzegorza, który zawsze podnosił mnie na duchu.
Nie wiem, jak bym to przeżyła bez zawierzenia wszystkiego Matce Bożej. Przecież także Ona szła bezradna drogą krzyżową swojego Syna, patrzyła na Jego cierpienie i konanie. Maryja więc najlepiej mnie rozumiała. To dzięki Niej przeżyłam wszystkie trudne chwile. To Ona wspierała mnie dotychczas i czyni to w mojej starości.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |