Są tacy między nami. Naprawdę. I chcą się podzielić z nami swoim doświadczeniem Boga i drogi do Niego. Ty też możesz. Jeśli chcesz, napisz
Poniedziałek, 14 grudnia
RobertKiedy pierwszy raz zakładałem krzyż Przyjaciela Baranka było to ładnych parę lat temu. Sytuacja domu w Niemczech nieopodal polskiej granicy była dość skomplikowana. Fundacja w Neuzelle miała, z powodów zewnętrznych, albo być przeniesiona, albo nawet zamknięta. To był w zasadzie nasz drugi dom. Często tam bywaliśmy, a bracia i siostry odwiedzali nas w Polsce. To nie była tylko przyjaźń od lat, ale przede wszystkim miłość do wspólnego charyzmatu. Nasze ówczesne zaangażowanie było jakby „nazwaniem” rzeczywistości, którą i tak żyliśmy. Było też świadomym wyciągnięciem dłoni w stronę braci i sióstr by przez ten akt zasygnalizować o ich wartości. To było jak słowa: Dobrze, że tu jesteście, bez względu na to jak długo zostaniecie. Jesteście dla nas ważni i my chcemy być ważni dla Was. Dom przestał faktycznie istnieć w niespełna 2 miesiące później. A my zostaliśmy „bezdomni”. Choć intensywność charyzmatu jakiego w dalszym ciągu doświadczaliśmy dawało nieustanną świadomość, że to nie może być tylko ludzkim wymysłem. Bóg był przecież taki realny podczas szabatowej modlitwy, którą kontynuowaliśmy. Krzyże zostały, nie było tylko domu z którego pochodziły. Naturalnie nie było łatwo jakoś samemu opierać się w walce duchowi świata i na wielu płaszczyznach w samotności przychodziło nam przełykać gorycz porażek. Zawsze jednak gdzieś w głębi serca mieszkała w nas świadomość, że jesteśmy duchowo członkami wspólnoty, z którą modlimy się na odległość. Sporadyczne kontakty wizyty przyjaciół, udział w rekolekcjach nie karmiły do syta. Gdy więc nastał czas „fraterni”, przenieśliśmy nasze duchowe plecaki, rozbiliśmy namioty i rozpaliliśmy ognisko. Dobrze i miło się zrobiło. Ogień wspólnoty rozgrzewał, dawał ciepło, a strawa która na nim się przyrządzała, miała nas nasycić. Tak padło pytanie wspólnoty czy chcesz się zaangażować, pierwszą odpowiedzią było to, że przecież cały czas jesteśmy zaangażowani. Dopiero później przyszła refleksja głębsza. To przecież nie chodzi tylko o metalowy poświęcony krzyż. Tu chodzi o duchową łączność i braterstwo. Że ten gest, może w zasadniczy sposób nie zmienia mojego życia, ale jest aktem naszego wejścia w jakąś duchową komunię. Najpierw z naszymi siostrami i braćmi i razem z nimi z Bogiem. To On daje nam wspólnie przeżywać charyzmat, który sam przed nami odkrył. Czy mogłem go nie przyjąć? I stała się dla mnie rzecz zaskakująca. Po złożeniu zobowiązań i modlitwie braci i sióstr w nowy sposób poczułem radość bycia we wspólnocie, radość z charyzmatu, z modlitwy, z relacji z braćmi i siostrami. Wspólną troskę i odpowiedzialność, ale też wspólnie udzielające się błogosławieństwo. Gdy więc czytam dziś nasze świadectwa „po zaangażowaniu” napawa mnie radość i zdumienie, że Bóg jest tak realny i konkretny. Realny w czasie i znakach. W tym prostym symbolu przyjęcia krzyża uczynił z nas swoich przyjaciół. A przyjaciel to ktoś z kim się przebywa, z kim dzieli się troski i radości, prosi o pomoc i pomocy udziela. Dobrze Panie, że zechciałeś bym został Twoim przyjacielem i że jest nas dzisiaj tylu. Że dałeś nam się spotkać, że wspólnie przeżywać możemy Twoje Błogosławieństwo.
Świadectwo ze strony Wspólnoty Błogosławieństw