Komentarze biblijne i liturgiczne, propozycje śpiewów, homilie, Biblijne konteksty i inne.
więcej »Z ks. Romanem Stafinem, doktorem teologii, próbujemy lepiej zrozumieć poszczególne części Mszy św.
Po "Ojcze nasz" kapłan odmawia modlitwę: „Wybaw nas, Panie, od zła wszelkiego i obdarz nasze czasy pokojem. Wspomóż nas w swoim miłosierdziu, abyśmy zawsze wolni od grzechu i bezpieczni od wszelkiego zamętu, pełni nadziei oczekiwali przyjścia naszego Zbawiciela, Jezusa Chrystusa”. Modlitwa ta nawiązuje do treści "Ojcze nasz" i niejako zapowiada następującą po niej prośbę o pokój. Nosi ona nazwę embolizmu (grec. emblismos – włączenie, wstawka). Kapłan prosi w tej modlitwie o wybawienie nas od „zła wszelkiego”, czyli od różnych form zła, które chcą opanować nasze serca. To określenie odnosi się też do Złego (szatana), który szuka różnych sposobów, aby skłonić człowieka do popełnienia grzechu. „Obdarz nasze czasy pokojem” – tutaj chodzi zarówno o pokój zewnętrzny, czyli wolność od wrogów, zagrażających suwerenności narodu, jak też pokój wewnętrzny, czyli pokój w sercu człowieka. Tylko sam Bóg w swoim miłosierdziu może nas uchronić od popełniania grzechów. To Jego mocą możemy obronić się przed „zamętem”. Chodzi o bezpieczeństwo „od wszelkiego zamętu”. Szatan jest mistrzem w sianiu zamętu w umysłach i sercach ludzi. Człowiek doświadczony zamętem jest zdezorientowany; nie wie gdzie jest zło, a gdzie jest dobro (zło jawi się też pod pozorami dobra); miesza jedno z drugim, waha się, gubi się, często nie potrafi podjąć właściwej decyzji. Szczególnie czas obecny, z różnorodnością poglądów i przy równoczesnym kwestionowaniu sprawdzonych wartości i głoszących je autorytetów, jest przyczyną wypełnionych zamętem stanów człowieka. Taki człowiek potrzebuje mądrego kierownictwa duchowego. Ta modlitwa jest więc szczególnie na czasie.
Na końcu tekst tej modlitwy zawiera prośbę o charakterze eschatologicznym. Nasze prośby zanoszone do Boga o wolność od grzechu i o pokój, tutaj na ziemi, owiane są nadzieją na spotkanie z Chrystusem w chwili Jego przyjścia, a tym momentem będzie nasza śmierć lub też przyjście Jezusa na końcu świata. Mimo naszych upadków, mimo naszych grzechów, „pełni nadziei” oczekujemy spotkania z Nim, który jest samym miłosierdziem Boga Ojca. Ufamy, że doświadczymy Jego miłosierdzia. Tę prawdę wyraża „embolizm” we Mszy świętej bardzo mocno. W ogóle każda nasza modlitwa powinna być modlitwą nadziei, tzn. prosząc Boga o różne dobra, potrzebne nam w życiu ziemskim, w głębi naszego serca powinna nas ożywiać tęsknota za nim samym. Przecież Syn Boży, posłany do nas, jest dla nas największym dobrem. Im bardziej wypełnia nasze serca, tym bardziej jesteśmy szczęśliwi już tutaj na ziemi.
W tym miejscu rodzi się też pytanie: Kiedy Chrystus przyjdzie powtórnie na ziemię? Kiedy staną się „nowe niebo” i „nowa ziemia”? Czy jednak odpowiedź na to pytanie jest dla nas rzeczywiście ważna (sekty lubują się w tego rodzaju spekulacjach)? Przecież wiemy, że Chrystus – jak sam też to zapowiedział – na pewno przyjdzie, a my już teraz od naszego chrztu nosimy w sobie zalążek życia wiecznego i już teraz w Komunii świętej przyjmujemy Jego samego, Dawcę życia, Tego, który jest wieczny.
Na modlitwę kapłana odpowiadają wierni aklamacją (doksologią końcową): „Bo Twoje jest królestwo i potęga, i chwała na wieki”. W modlitwie "Ojcze nasz", z jej prośbami, przewija się nasze życie, szczególnie nasza teraźniejszość, natomiast „embolizm” z aklamacją wiernych prowadzi nas przede wszystkim w przyszłość, przez wzbudzenie w nas tęsknoty za przyjściem Chrystusa Pana i za nadejściem Jego Królestwa.
Teraz jeszcze jesteśmy w drodze i chodzi o to, abyśmy odkrywali ciągle na nowo miłującego nas Boga Ojca. Ks. Tadeusz Dajczer, założyciel Ruchu Rodzin Nazaretańskich, działającego w 40 krajach, o tym zadaniu pisze tak:
Mogą zdarzyć się w moim życiu takie chwile, że wszystko będzie się waliło […]. Może pogrążę się wtedy w smutku, pomyślę, że nie ma już dla mnie wyjścia […]. I gdybym wtedy, tak przygnieciony, zalany jakimiś pożądaniami, pokusami, własną letniością, smutkiem z powodu braku efektów – przede wszystkim w życiu duchowym – wsłuchał się w głos łaski i usłyszał te [takie] zdumiewające słowa: Przecież On, Bóg, kocha cię miłością wyłączną, On jest cały dla ciebie – mogłyby pojawić się łzy, ale już nie smutku, tylko radości. Jeżeli On, Bóg sam, kocha mnie aż tak, to nie ma nic straconego. On nie pozwoli mi się zgubić. Przyjdzie światło. Wszystko jakoś odzyska sens […]. Przecież jestem przez Niego [Boga Ojca] stworzony, przez Niego chciany. Jest to miłość Boga namiętna, jak podkreśla Benedykt XVI [w encyklice Deus caritas est]. Taką właśnie miłością, namiętną, On kocha mnie z całą pasją właściwą prawdziwej miłości (Dajczer, Zdumiewająca, s. 22-23).
Czy odkryliśmy, kochani siostry i bracia, czy odkryłam – niech każdy z nas postawi sobie to pytanie – Boga jako Boga, który jest samą Miłością?
Słowa bł. Karola de Foucauld (przed Komunią Świętą):
„Miłość wymaga […] powiedzenia, że się kocha, powtarzanego we wszystkich formach, [miłość] potrzebuje wielbić tego, kogo się kocha, ciągle i bez miary. Modlitwa jest więc nieodłączna od naszej miłości do tego stopnia, że staje się jej miarą. Jesteś tu, Panie Jezu… Jak[że] jesteś blisko, mój Boże! Mój Zbawicielu! Mój Bracie, mój Oblubieńcze, mój Umiłowany! (Adoracja, s. 96-97).
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |