Dziś zatrzymuje mnie pierwsze czytanie, z Dziejów Apostolskich, w którym słyszę o wydarzeniach z Antiochii Pizydyjskiej, gdzie Paweł i Barnaba odwracają się od Żydów, a głoszą Ewangelię poganom. Odwracają, bo Żydzi nie chcieli ich słuchać. A przecież...
Zazdrościli im tłumów, które ich słuchały. Podburzyli „pobożne a wpływowe niewiasty i znaczniejszych obywateli” co spowodowało, że Paweł i Barnaba musieli odejść. A przecież mogli w tym sukcesie mieć swój udział. Mogli, gdyby sami przyjęli Jezusa. I ich by wtedy słuchano, i ich by wtedy podziwiano dziękując Bogu, że przez nich, przez ten naród, Bóg zesłał Zbawiciela całego świata. Ale oni woleli trzymać się utartego schematu starej wiary....
Nie, nie chodzi o to, by potępiać ich, że byli ostrożni i że nie przyjmowali głoszonej im przez Pawła i Barnabę „nowinki”. Ale tu w grę nie wchodziła jedynie nieufność wobec nowości. Motywowała ich zazdrość. I nią ogarnięci posunęli się do knucia przeciw głosicielom Ewangelii.
Dziś... Nic złego w tym, jeśli jestem nieufny wobec takiej czy innej nowości. Wobec zmian w liturgii, jakiejś nowej formy pobożności, jakiegoś nowego ruchu, czy zwłaszcza wobec jakiegoś nowego objawienia. Ale motywem mojego działania nie może być pycha, zazdrość, czy inne grzeszne postawy, ale szczere poszukiwanie prawdy. Wtedy wcześniej czy później to, co dobre, zaakceptuję. Jeśli jednak mam jakieś ukryte, niecne motywy, może okazać się, że sprzeciwiam się Bogu...