Niedziela Palmowa
Przez cały Wielki Post katolicy polscy krok po kroku, chwila po chwili, ból po bólu rozważają podczas nabożeństw Gorzkich Żali mękę Pana naszego Jezusa Chrystusa. Pragniemy także my podążać za Naszym Zbawicielem, aby rozpamiętywać cierpienia, jakich doznał dla nas, aby odkupić nasze grzechy, choć sam był bez grzechu. Podstawą naszych rozważań jest opis pasji zawarty w Ewangelii według świętego Mateusza.
Niedziela Palmowa to oprócz Wielkiego Piątku dzień w sposób szczególny przeznaczony na rozważanie męki Jezusa. Podczas każdej Mszy św. w kościele katolickim odczytywany jest jej opis. W tym roku czytana jest Męka opisana przez świętego Mateusza.
„Gdy Go ukrzyżowali, rozdzielili między siebie Jego szaty, rzucając o nie losy. I siedząc, tam Go pilnowali. A nad głową Jego umieścili napis z podaniem Jego winy: To jest Jezus, Król żydowski. Wtedy też ukrzyżowano z Nim dwóch złoczyńców, jednego po prawej, drugiego po lewej stronie” (Mt 27,35-38).
Święty Mateusz relacjonuje tak sucho, niemal bez emocji. Nie wdaje się w szczegółowe opowieści, jak wyglądało przybijanie Chrystusa do krzyża. Nie precyzuje, w które miejsca dokładnie wbijano gwoździe, jakiej były wielkości, z jaka siłą uderzano, aby przebić się przez ludzkie ciało Chrystusa...
Czy dlatego, że obojętne mu było cierpienie, jakiego doświadczył Jezus? Czy starał się opisać sam moment ukrzyżowania Zbawiciela w taki sposób, jak najprawdopodobniej przeżyli je owi żołnierze, wykonujący kolejną w ich życiu egzekucję – na zimno, bez emocji, profesjonalnie, obojętnie?
Raczej nie o to chodziło świętemu Mateuszowi. Nie identyfikuje się na pewno z katami. A jednak pokazuje, że w chwili, gdy dokonywało się zbawienie świata, nie zabrakło ludzi zupełnie tym faktem nie zainteresowanych, mimo że brali w nim czynny udział. Okazuje się, że można być obecnym, można w czymś uczestniczyć, a jednak nie rozumieć, co się w ogół dzieje, nie dostrzegać wielkiej wagi dokonujących się wydarzeń. To smutna prawda, aktualna także w naszych czasach. To smutna prawda, dotycząca wielu ludzi uważających się za chrześcijan, za katolików. Z ich chrześcijaństwa, katolicyzmu niewiele wynika. Są w Kościele, ale nie rozumieją wagi wielkich wydarzeń, które w nim się nieustannie dokonują. Nie dostrzegają rzeczywistej obecności Boga. Nie chcą, aby działał w ich życiu. Raczej patrzą na to, jakie korzyści wynikają dla nich z obecności i udziału. Jak ci żołnierze, którzy rzucali losy o szatę Chrystusa.
Jezusa umieszczono pomiędzy dwoma przestępcami. W ten sposób dodatkowo Go upokorzono. Zrównano Jego, niewinnego Bożego Syna z jakimiś rzezimieszkami, którzy w świetle ówczesnego prawa zasłużyli na tak okrutną karę. Dlaczego? Bo tak było praktyczniej? Żeby się nie wyróżniał? Żeby Jego uczniowie uświadomili sobie, za kim chodzili i kogo słuchali? Żeby Jemu samemu i całemu światu pokazać, jak bardzo się nie liczy i jak bardzo nie ma znaczenia?
„Ci zaś, którzy przechodzili obok, przeklinali Go i potrząsali głowami, mówiąc: Ty, który burzysz przybytek i w trzech dniach go odbudowujesz, wybaw sam siebie; jeśli jesteś Synem Bożym, zejdź z krzyża. Podobnie arcykapłani z uczonymi w Piśmie i starszymi, szydząc, powtarzali: Innych wybawiał, siebie nie może wybawić. Jest królem Izraela: niechże teraz zejdzie z krzyża, a uwierzymy w Niego. Zaufał Bogu: niechże Go teraz wybawi, jeśli Go miłuje. Przecież powiedział: Jestem Synem Bożym. Tak samo lżyli Go i złoczyńcy, którzy byli z Nim ukrzyżowani” (Mt 27,39-44).
Już zawisł między niebem i ziemią. Już jest unieruchomiony, rozpięty, za chwilę umrze w strasznym bólu. Nikomu już nie pomoże, ale także dla nikogo nie jest już groźny. Właściwie, skoro nie można Mu pomóc, to najwłaściwsze wydaje się dać Mu spokój, niech umiera godnie, mimo wszystko.
Ale nie. Nawet w tych ostatnich chwilach nie brak ludzi, którzy bezbronnego traktuja jako przedmiot, na którym można się wyżyć, na którym bezkarnie i bezpiecznie można wyładować swoja agresję, rozczarowanie własnym życiem, odegrać się z swoją własną głupotę, nieudaczność, nieuctwo, lenistwo. Gdy On umiera cierpiąc okrutnie, oni zamiast mu współczuć, szydzą z Niego. Dodają cierpień. Chociaż nie zostali dopuszczeni do tego, aby wbijać gwoździe, przynajmniej teraz próbują rzucić kamieniem, wbić szpilkę złośliwości, zranić ostrą kpiną. Na pożegnanie powiedzieć Mu, że wcale się dla nich nie liczy, że w ogóle, to się cieszą z Jego nieszczęścia i w głębi swych ponurych serc uważają, że wszystko to Mu się należy.
Że nie staliśmy wtedy pod krzyżem i nie rzucaliśmy słów pełnych wyższości pod adresem Chrystusa? Ale ile razy kopaliśmy leżącego? Ile razy znęcaliśmy się nad pokonanym? Naprawdę, ani raz?
„Od godziny szóstej mrok ogarnął całą ziemię, aż do godziny dziewiątej. Około godziny dziewiątej Jezus zawołał donośnym głosem: Eli, Eli, lema sabachthani? to znaczy Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? Słysząc to, niektórzy ze stojących tam mówili: On Eliasza woła. Zaraz też jeden z nich pobiegł i wziąwszy gąbkę, napełnił ją octem, włożył na trzcinę i dawał Mu pić. Lecz inni mówili: Poczekaj! Zobaczymy, czy przyjdzie Eliasz, aby Go wybawić. A Jezus raz jeszcze zawołał donośnym głosem i wyzionął ducha” (Mt 27,45-50).
Umarł. Umarł Jezus, zwanych Chrystusem, Boży Syn. Cóż to znaczy? Czym w ogóle jest śmierć? I tu pojawia się paradoks. Chrześcijanin nie może myśleć o śmierci inaczej, jak w świetle śmierci Jezusa Chrystusa.
Śmierć Jezusa Chrystusa na krzyżu była konsekwencją całego Jego życia i posłannictwa. Tak jak posłuszny i oddany w miłości Ojcu głosił nadejście królestwa Bożego, królestwa prawdy, sprawiedliwości i miłości, tak z tym samym posłuszeństwem i miłością przyjął śmierć. „Nikt mi życia nie zabiera, lecz ja od siebie je oddaję" (J 10,18). Śmierć nie jest dla człowieka wyłącznie faktem biologicznym. Jest faktem ludzkim — aktem osoby, która zgodnie ze swą świadomością obejmuje całe swe życie i ustosunkowuje się do własnej śmierci. Jan Paweł II powiedział o ojcu Maksymilianie Kolbe: „On nie umarł, on oddał życie za brata". Chrystus nie umarł. Oddał życie za nas wszystkich.
Śmierć Jezusa miała charakter zbawczy. Wszystkie ludzkie cierpienia, fizyczne i moralne, spowodowane osobiście i związane ze społecznym uwikłaniem człowieka, także i śmierć w swoim przebiegu i skutkach, są - jak czytamy w Piśmie Świętym - owocem grzechu. Syn Boży przyjął „postać sługi” - człowieka podległego cierpieniu i śmierci. Choć był „arcykapłanem bez grzechu”, stał się „posłuszny aż do śmierci, i to śmierci na krzyżu", by stać się ofiarą za grzechy wszystkich. Także nasze, popełnione już w trzecim tysiącleciu. Cierpienie, a nade wszystko śmierć człowieka może się stać, i staje się, w jedności z cierpieniami i śmiercią Jezusa, z Jego posłuszeństwem i miłością — drogą zbawienia świata.
Jezus posłuszny do śmierci został uwielbiony przez Ojca: zmartwychwstał. Śmierć i zmartwychwstanie, tzn. śmierć i zwycięstwo nad śmiercią, stały się w Chrystusie czymś jednym.
Śmierć jest kresem ludzkiego pielgrzymowania, ale jednocześnie jest narodzeniem. Jest wejściem w życie nowe, wieczne, w egzystencję w pełni ludzką dzieci Bożych, zgromadzonych w domu Ojca. Nie zmierzamy do śmierci, lecz do życia.
Czy pamiętamy o tym patrząc na krzyż?
Na zakończenie pieśń JEZU CHRYSTE, PANIE MIŁY. Posłuchaj
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |