Sześć homilii
Michał Góra
Wydarzenie w Kanie Galilejskiej należy do najbardziej niewygodnych dla komentatorów tekstów ewangelicznych. Opis wesela następuje zaraz po spotkaniu Jezusa z Janem Chrzcicielem. Oto młody Rabbi, który właśnie wrócił z pustyni, bierze udział w zabawie. Dla współczesnych to może dziwne, bo pustynia jest przecież w Biblii symbolem starcia się ze złem, a więc doświadczenia, oczyszczenia i ascezy.
Matka Jezusa przejmuje inicjatywę, zachęcając Syna do zaradzenia sytuacji, która nie powinna specjalnie Go obchodzić. Pamiętajmy, że wszystko dzieje się w orientalnych realiach, w czasach, gdy kobiety publicznie nie zabierały nawet głosu. Oto Jezus, który jeszcze nie dał poznać swojej mocy, udziela niejasnej odpowiedzi. Zaprzeczenie? Wykręt? Przypuszczenie? I co oznacza wyrażenie „godzina moja”? Może chodzić w nim zarówno o Mesjasza rozpoczynającego działalność, jak i o pełne objawienie planu Boga przez pójście Jego Syna na mękę i śmierć.
Ewangelia łamie stereotypy. Po niej nic już nie będzie takie jak wcześniej. Sens drogi sprawiedliwego tkwić będzie już nie we włosiennicy, rozdzieraniu szat i siedzeniu w popiele. Krocząc nią, można łączyć aktywność z kontemplacją, a radość z pokutą. Dobra Nowina, a za nią praktyka Kościoła od czasów apostolskich radykalnie zmieniają miejsce kobiet we wspólnocie. Są one odtąd jej pełnoprawnymi uczestnikami. To, co dziś jest oczywiste, wcale nie było takie w starożytnym Izraelu (jak traktowali niewiasty ówcześni sąsiedzi narodu wybranego, lepiej nie wspominać).
Od pamiętnego wesela Jezus Chrystus przestaje być osobą prywatną. Przestaje być także tylko jednym z wędrownych nauczycieli, których wielu było w Palestynie pod rzymską okupacją. Objawia swoją władzę nad stworzeniem. Ujawnia - na razie nielicznym - że jest Mu ono posłuszne. Jego cud spostrzegają jedynie uczniowie i garstka sług, którzy przygotowali stągwie. Objawia się więc, lecz wciąż pozostaje Bogiem „ukrytym”. Owa „godzina” jest zatem dopiero początkiem wypełniania się czasu, zapowiedzią finału, jaki dokona się w Wieczerniku, na Golgocie i... „Trzeciego dnia”.
Co tak naprawdę Jezus uczynił w Kanie? Na pierwszy rzut oka pomógł nowożeńcom uniknąć wstydu. Rozumiemy to, bo również w naszych realiach wesela wzbudzają ogromne emocje. Wybawił więc ich z dużej opresji, która mogła skończyć się towarzyskim skandalem. W warunkach śródziemnomorskich wino, zaprawione zwykle wodą, jest podstawowym napojem. Gdyby zabrakło go na takiej uroczystości, świadczyłoby to fatalnie o jej organizatorach. Przy tej okazji Pan Jezus dokonał rzeczy niezwykłej. Czynem sformułował zapowiedź, której sens zrozumiemy dopiero po Wieczerzy Paschalnej, gdy pójdzie krok dalej, dokonując przemiany wina i wody w swoją krew. A że na przedmiot działania cudu Chrystusa została wybrana tak bardzo prozaiczna materia jak woda? O ileż bardziej prozaiczne w porównaniu z ogromem Bożego daru Ciała i Krwi pozostają chleb i wino, najbardziej typowe produkty żywnościowe tamtych czasów.
Czego Jezus na pewno nie dokonał na tym weselu? Jezus nie usankcjonował zamiłowania do pijaństwa. Choć chcieliby wykorzystać tak wydarzenie w Kanie Galilejskiej ci, którzy lubią promować ludzkie słabości. Cóż, dla usprawiedliwienia miernoty nasza epoka skłonna jest nawet otrzeć się o bluźnierstwo. I zatracać sens przełomowych wydarzeń. A takim bez wątpienia było wesele w Kanie, choć nic na to wcześniej nie wskazywało.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |