A jednak nie udało się uciec… Wyjeżdżając rano do Warszawy, wiedziałem, na co się zanosi. Każda gazeta wołała: „Papież odchodzi”. Tyle lat zwlekał, musi akurat dzisiaj? Nie kupiłem żadnej gazety. Postanowiłem
nic do siebie nie dopuszczać. „Biją pianę. To na pewno nie dziś. Na pewno jeszcze parę dni pociągnie… Byle nie dziś”.
Spojrzałem na Ewę. Musiała domyśleć się, co usłyszałem.
– Papież zmarł – powiedziałem, jakby dla potwierdzenia, a raczej wyjaśnienia, że muszę już iść.
Straciliśmy języki w gębie. Każdy komentarz byłby w naszej sytuacji niestosowny. Po co udawać? Co udawać? Sytuacja kosmiczna, historyczna i nasze malutkie zaplątanie. Jakby mucha wpadła w zasadzkę na niedźwiedzia.
– Pójdę już – oznajmiłem bez tłumaczenia.
Spojrzała ironicznie. Może mi się wydawało. Zdecydowałem się zamówić taksówkę na ulicy. Nie powiedzieliśmy już do siebie ani słowa. W hotelu nie potrafiłem włączyć telewizora, szybko się poddałem.
*„Nawrócenie cudzołożnika” – pierwszy cud pośmiertny Jana Pawła II. Nawrócenie to może określenie niezbyt adekwatne, ale przynajmniej: chwilowe powstrzymanie. Poczułem się jakoś tak półszlachetnie, półprzemieniony. Nie zamierzałem zmieniać swojego życia, ale to, co się stało u Ewy, zadziwiło mnie samego. Jakiś nieuświadomiony lęk? Przecież pójście do łóżka raz na rok, raz na dwa lata nic nie oznaczało. Czysta higiena, psychiczna i fizyczna bez konsekwencji duchowych. Byłem wiernym małżonkiem. Nigdy nie myślałem poważnie, żeby odejść. Trzydzieści lat mojego dziwacznego małżeństwa. Trudno powiedzieć – nieszczęśliwego. Takiego, na jakie zasłużyłem.
Z Patrycją chodziłem do liceum. Ale nie chodziłem z nią. O nie. Nie pasowaliśmy do siebie. Ona córka pierwszego sekretarza PZPR. Ja z rodziny katolickiej, niepodległościowej. Żyłem w biało–czarnym świecie.
Źli, czyli ci, co należeli do Partii, i cała uciemiężona reszta społeczeństwa. W większości zbyt zalękniona, żeby się skarżyć i biadolić. Publicznie. Ja nigdy się nie bałem. W rodzinie atmosfera była zawsze patriotyczna i antypaństwowa. Fanatycznie antypaństwowa. Na tę rodzinną tradycję nałożyła się jeszcze moja szczenięca odwaga. Potrafiłem na lekcji historii wstać i powiedzieć o pakcie Ribbentrop–Mołotow i Katyniu. Biedny Rawicki dostał apopleksji, gdy mu przy całej klasie zadałem pytanie, czy jako historyk może przed wszystkimi potwierdzić, że polskich oficerów wymordowali Niemcy. „Czy pan wierzy w to, co mówi?”. Zrobił się wtedy czerwony i zaczął wrzeszczeć, że jestem za wielkim gówniarzem, żeby tak
stawiać mu pytania. Wypadł z roli, poniosły go emocje. A ja dokopywałem mu na chłodno: „Może i tak. Ale moja gównowatość nie umniejsza faktu, że jako historyk mija się pan z prawdą”. Szarżowałem. Liczyłem, że na następnej lekcji zostanę przy wszystkich wywołany do dyrektora. Stało się coś dziwnego. To znaczy, nic się nie stało. Rawicki widocznie nie poleciał na skargę.
Dziecinadę uważałem za bohaterstwo. Popisywanie się myliłem z odwagą. Mogłem przecież Rawickiego zapytać po lekcji, co sądzi o sprawie. Krążyły o nim legendy przekazywane w liceum. Uczył w nim od zakończenia wojny. Uczył jeszcze naszych rodziców. Miał pseudonim „carski szpieg”. Obniżył sprawowanie wszystkim, którzy nie chcieli zademonstrować swej żałoby po zgasłym „Słoneczku ludzkości” – Józefie Wisarionowiczu Stalinie. Mówiono, że śledził młodzież, która chodziła do kościoła. Widywano go co rusz w innym kościele. A potem okazało się, że nikogo chyba nie śledził, tylko sam ze strachu chodził do różnych kościołów. Gdy zmarł na początku lat dziewięćdziesiątych, zrobiono mu huczny kościelny pogrzeb. Chowało go kilku księży, a w mowie nad trumną odmalowano niezłomną postać byłego żołnierza AK jako bohatera narodowego, który dawał młodzieży przykład patriotycznej i religijnej postawy. Kabaret nad trumną, ale nikt się nie śmiał ani nie protestował. Słuchano ze wzruszeniem tych bredni. W obliczu śmierci niejedna brednia jest sankcjonowana. Czy go złamali?
Pamiętam, z jaką wyższością spojrzałem po moim katyńskim wystąpieniu na Patrycję. Akurat w tym czasie wszedł do kin Człowiek z marmuru. Parę dni wcześniej słyszałem, jak dzieliła się na przerwie swoim zafascynowaniem. „Jakim prawem chodzisz na takie filmy? – chciałem jej rzucić.
– To przez takich jak twój stary tkwimy w tym kołchozie”…