Wydziedziczony

– Nie ruszy, gościu mówi, że to potrwa z pół godziny. A jak ruszy, to jeszcze macie hamulec. He, he.
Tak bardzo życzyłem im, żeby nie dobiegli na czas. Co za radość zobaczyć, jak pędzą za pociągiem, a potem zrezygnowani zwalniają.
Po kwadransie wrócili witani przez chór pawianów.
– Łaa!!!
– Nie, no super…
„Rudy” rozwalił się na siedzeniu. Otworzył puszkę. Wypił chyba z połowę, po czym beknął. Patrzyłem na niego z obrzydzeniem i… podziwem. Nagle zapragnąłem być tym młodym, jurnym, umięśnionym
bezstresowcem, mówiącym o podbojach lasek, bekającym, pijącym lewą ręką piwo, a prawą sprawdzającym w laptopie kursy giełdy. Był jak żongler bez wysiłku łapiący dziesięć różnych przedmiotów.
– Może ma pan ochotę? – usłyszałem nagle i zobaczyłem wyciągniętą ku sobie rękę z puszką „Żywca”.
– Nie, nie dziękuję. – Potrząsnąłem głową. Walczyłem z sobą, żeby nie wypowiedzieć swojego „zgorszenia”. Albo nie wyciągnąć ręki po piwo.
Zasłoniłem na powrót głowę marynarką, robiąc szczelinkę dla dopływu powietrza. Po kwadransie pociąg ruszył.

4


Poszedłem na ekonomię, choć pierwotnie myślałem o polonistyce. Ale tam wybierał się Adrian, znajomy z Latającego Uniwersytetu, który rozpowszechniał najwięcej świństw na mój temat. Wszystko skurczyło się do wymiarów Patrycji. I zupełnie mi to wystarczało.
W sierpniu ’78 mój mezalians się wypełnił. Mieliśmy ślub cywilny i kościelny. Teściowie nie chodzili oczywiście do kościoła, ale nie mieli nic przeciwko, abyśmy oprócz ślubu cywilnego przysięgli sobie przy ołtarzu. Chodziło tylko, aby zbytnio się z nim nie afiszować. Wesele było skromne, sami tego sobie zażyczyliśmy. Na drugi dzień byliśmy już w podróży poślubnej – Francja, zamki nad Loarą. Dla swojego starego środowiska byłem już spalony. Może to było głównie moje dzieło. Po związaniu się z Patrycją przestałem chodzić na spotkania SKS–u, a potem zrobiła się taka przerwa, że nie wiedziałem jak wrócić. Blokada. Wydawało mi się, że wszędzie huczy na nasz temat.
Największy ostracyzm spotkał mnie ze strony stryja Józefa. Gdy powiadomiłem go o ślubie, pokiwał głową: „Plamisz pamięć przodków. W naszej rodzinie za polskość oddawano życie”. „A co nasze uczucia mają wspólnego z polskością?”. „Otóż to… nic nie mają… i jak Pan Bóg chce kogoś pokarać, to najpierw mu rozum odbiera”. Siedzieliśmy w „dużym pokoju”. 16 m2. Na podłodze leżał dywan kupiony przez dziadka, wszystko co po nim zostało. „Mam ochotę splunąć, ale stoimy na świętej ziemi.
– Prawdę powiedziawszy siedzieliśmy. Zaczynała się operetka. – Ten dywan kupił twój dziadek w 1920 roku, gdy się żenił. Z katoliczką, Polką. Zaraz po wojnie z bolszewikami”. Stryj był chorobliwie patetyczny. Nie było sensu nic tłumaczyć.
„Miałem ci zastąpić ojca. Nie upilnowałem. Nie mogę ci błogosławić, bo to związek nieprawy”. Nagle głowa zaczęła mu się trząść, oczy nabiegły krwią. „Przeklinam ten diabelski związek!” – chlusnął i wyszedł. To była moja ostatnia rozmowa ze stryjem. Żołnierzem armii Andersa. Po jego wyjściu popłakałem się. Też po raz ostatni.
„Ty też mnie przeklniesz?!” – rozdarłem się przed fotografią ojca.
Zginął, gdy miałem 12 lat. Był taternikiem i spadł z Zamarłej Turni. Matka prosiła go, by dał spokój z tymi górami. Twierdził, że jak raz do roku nie wdrapie się na szczyt, to stęchlizna PRL–u go dobije. Żyłem i karmiłem się mitem bohaterskiego tatusia. Nigdy nie zabrał mnie w góry, bo byłem za mały. Ja w tym czasie jeździłem z matką na wieś. Nie czułem się za mały, ale byłbym niepożądanym obserwatorem. Ojciec wspinał się nie tylko na szczyty. Nie miałem co do tego wątpliwości, gdy już po moim ślubie wpadły mi w ręce dobrze zadekowane w pawlaczu miłosne listy mojego tatusia–patrioty. Wiernością przedwojennej Polsce wynagradzał drobne niewierności małżeńskie. Nigdy nie powiedziałem o moim znalezisku matce. Prawda nie zawsze wyzwala. Swoją drogą trzymanie takich listów w domu nie świadczyło zbyt dobrze o jego wyobraźni.
Dywan dziadka nie mieścił się w żadnym z obskurnych pokoi naszego ciasnego M–3. Jedna trzecia była zrolowana. Przeszłość nie mogła się zmieścić w teraźniejszości. Swoją drogą nie dziwię się, że stryj babrał się we wspomnieniach, bo jego obecne życie było przegrane. Żona – ciotka Hela – w latach 60. zapadła na schizofrenię. Była skrajnie zazdrosna. O każdą kobietę, która znalazła się w zasięgu wzroku stryja. A nawet o psa. Pewnego dnia ugotowała mu go na obiad i podała na najlepszej zastawie. Zjadł, nieświadom niczego, swego najwierniejszego przyjaciela.
Strasznie się jej bałem jako dzieciak. Kiedyś wieczorem wszedłem do mojego pokoju, a ona siedzi przy oknie z twarzą pociętą żyletką i brzdąkając na mojej gitarze, śpiewa do księżyca. Modliłem się, żeby nigdy już nie przyjechała.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg
« » Marzec 2024
N P W Ś C P S
25 26 27 28 29 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
31 1 2 3 4 5 6
Pobieranie... Pobieranie...