Przynieśli Mu paralityka, leżącego na łożu – pisze Mateusz. Nawet jeśli w tej opowieści nie ma szczegółów o przedzieraniu się przez tłum, rozbieraniu dachu, opuszczaniu sparaliżowanego razem z łóżkiem, i tak wysiłek był duży. Kimkolwiek by nie był ów człowiek, jego przyjaciołom musiało im na nim zależeć, by wstał. Wrócił do normalnego życia.
Jezus, widząc ich wiarę, rzekł do paralityka: Ufaj, synu, odpuszczają ci się twoje grzechy.
Nie trać nadziei. Bóg ci przebacza. Jesteś Jego synem – usłyszał ów człowiek. Jezus spojrzał głębiej i dalej. Nie tylko na wiarę i pragnienia tych, którzy go przynieśli i zapewne nie takich słów i nie takiego dobra dla niego oczekiwali. Spojrzał w serce człowieka, który – być może – nawet nie śmiał prosić. Nie śmiał mieć nadziei. Syn marnotrawny, który nie wierzył w ojcowską miłość tak bardzo, że trzeba go było przynieść…
Spojrzenie Jezusa i jego słowa odmieniły wszystko. Gdy usłyszał wstań, weź swoje łoże i idź do domu nie zastanawiał się, nie wahał. Po prostu wstał i poszedł.
Uwierzył w miłość, która daje życie.
Wszystkie komentarze »
Uwaga! Dyskusja została zamknięta.