WIELKI CZWARTEK
IV. Eucharystia
„I stało się, że znowu szedł do miasta, które zowią Naim, a z Nim szli uczniowie Jego i rzesza wielka. A gdy się przybliżył do bramy miejskiej, oto wynoszono umarłego, jedynaka matki jego, a ta była wdową, i liczna rzesza miejska szła z nią. A gdy ją ujrzał Pan, ulitował się nad nią i rzekł jej: «Nie płacz». I przystąpił, i dotknął się mar (a ci, co nieśli, stanęli). I rzekł: «Młodzieńcze, tobie mówię, wstań». I usiadł umarły, i począł mówić, i oddał go matce jego. A wszystkich zdjął strach i wielbili Boga, mówiąc: «Prorok wielki powstał wśród nas, a Bóg nawiedził lud swój»” (Łk 7,11-16).
Wielką radość uczynił Pan Jezus matce. To była dla niej z pewnością wielka pociecha, ale tylko dla matki. Natomiast trzeba postawić pytanie, co uczynił Chrystus dla młodzieńca, którego przywołał do życia. O tym matka nie myślała, że syn będzie musiał drugi raz umierać i że nie wiadomo, czy nie przyjdzie jej raz jeszcze przeżywać smutku pogrzebu, bo któż może przewidzieć, kto pierwszy. Ona tego nie wiedziała, ale wiedział o tym Pan Jezus. I dlaczego to zrobił? Czy nie dość człowiekowi raz jeden umierać? Nie dość udręczenia jednej śmierci? Czy trzeba człowieka, nawet w imię takiej pociechy, skazywać na powtórną śmierć?
Moi drodzy, Pan Jezus zażądał tutaj od tego młodego człowieka wielkiej przysługi i wielkiej pomocy - tak jak od przyjaciela, mianowicie chciał sobie utorować drogę i ułatwić powiedzenie ludziom bardzo trudnej prawdy, bardzo trudnej prawdy. Ogłoszenie tej prawdy miał Mu ułatwić człowiek za tę cenę, że został skazany na powtórną śmierć. Chciał ludziom powiedzieć: Ja jestem życie i kto się ze mną spotka, może ode mnie to życie wziąć.
To jest bardzo łatwo ludziom powiedzieć, ale co zrobić, żeby ludzie nad tymi słowami przystanęli, żeby je potraktowali na serio. Oni przecież doskonale znali Chrystusa i wiedzieli, że urodził się pośród nich, wiedzieli, jakie jest imię Jego matki, że jest synem cieśli, że się nie uczył, i naraz ten człowiek staje przed nimi i powiada: „Ja jestem życie i kto we mnie uwierzy, nie umrze na wieki, a ciało jego wskrzeszę w ostatni dzień” (J 11,25-26; J 6, 54). Trzeba było właśnie tej ofiary, trzeba było tej pomocy, trzeba było tej przysługi, żeby ludzie przystanęli nad tymi słowami, żeby nimi wstrząsnęły, żeby zaczęli myśleć, co to znaczy. Co to znaczy, że Chrystus im mówi: Ja jestem życie, a kto mnie spotyka, może ode mnie życie wziąć.
Więcej na następnej stronie