Pragniemy słowa, które by naprawdę ważyło. Słowa, które wskazuje drogę. Słowa – pokarmu dla wygłodniałej duszy. Słowa, z którego siła do życia. Słowa, z którego bije światło.
SŁOWO CZWARTE: BOŻE MÓJ, BOŻE MÓJ, CZEMUŚ MNIE OPUŚCIŁ?
„Od godziny szóstej do godziny dziewiątej ciemność okryła całą ziemię. Około godziny dziewiątej Jezus zawołał donośnym głosem: »Eli, Eli Lema sabachthani?«. To znaczy: »Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?«” (Mt 27, 45–46).
Krzyk Jezusa płynie z wnętrza ciemności. To jednak nie jest wołanie przeciwko Bogu, ale wołanie do Boga. To słowo mówi o najgłębszej samotności, dotykającej granic ludzkiej rozpaczy. To słowo jest zarazem świadectwem „absolutnej solidarności Jezusa (czyli Boga) z każdym z nas” (ks. J. Szymik). W najgłębszych nawet ciemnościach ludzkiego losu nie jesteśmy sami. Stąd nadzieja.
Ciemności świata
W świecie, w którym żyjemy, doświadczamy potęgi zła. Nie brakuje zła, którego sprawcą jest sam człowiek – wojna, terror, gwałt, przemoc. Boleśnie dotyka nas także zło, w którym nie ma ludzkiej winy – trzęsienia ziemi, fala tsunami, AIDS i inne epidemie, tragiczne wypadki. Obraz świata przepełnionego złem obserwujemy codziennie na ekranach telewizyjnych dzienników. W tym świecie człowiek jest zgubiony, pełen lęków, bezradności i niemocy. Nie potrafi lub nie chce wejść w zmaganie ze złem, które sam rodzi. Odwraca też oczy od prawdy o cierpieniu i śmierci. Zagłusza pytania o sens na różne sposoby – lekami, alkoholem, narkotykami, seksem, głośną muzyką, komputerem, serialami telewizyjnymi, pracoholizmem, rozrywką. A jednak przychodzi taka ciemność, takie cierpienie lub taka samotność, w których wszystkie środki znieczulające zawodzą. Co wtedy? Alternatywa jest jedna: albo czarna rozpacz, albo Bóg, a dokładniej Chrystus na krzyżu.
„Cierpienie ludzkie budzi współczucie, budzi także szacunek i na swój sposób onieśmiela. W głębi każdego z osobna cierpienia doświadczanego przez człowieka, a zarazem u podstaw całego świata cierpień, nieodzownie pojawia się pytanie: dlaczego?” – pisał Jan Paweł II w Liście apostolskim o chrześcijańskim sensie ludzkiego cierpienia Salvifici Doloris.
W chwilach wielkich tragedii, takich jak ta, która miała miejsce niedawno na Śląsku, pytanie „dlaczego?” przybiera często formę: „gdzie jest Bóg?”. Wymówione głośno lub zduszone płaczem, może nawet wykrzyczane z pięścią wzniesioną ku niebu. To znak, że szukamy oparcia poza tym światem. Widzimy bowiem, aż nadto wyraźnie, że tu, na tym świecie, nie mamy nic pewnego. Doświadczamy kruchości naszego życia. Rozumiemy, że zostaje nam tylko zwrócić się do Boga. Tylko ON, nikt inny, może mieć słowo, które położy bandaż na ranę, zapali światło. Możemy powtórzyć za św. Piotrem: „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego” (J 6, 69).
Bóg nie głosi kazań
„Przez Chrystusa i w Chrystusie rozjaśnia się zagadka cierpienia i śmierci, która przygniata nas poza Jego Ewangelią” (Gaudium et spes, 23) – czytamy w soborowym dokumencie. Krzyż Chrystusa rozjaśnia ciemności ludzkiego cierpienia. Rozjaśnia, czyli nie wyjaśnia do końca. Tajemnica pozostaje tajemnicą, ciemność nie ustępuje, ale w mroku pojawia się światło. Krzyż Chrystusa daje tyle światła, aby człowiek wytrzymał próbę. „Pytamy, dlaczego umarła moja córka, matka, ojciec, kuzyn – mówił podczas pogrzebu ofiar katowickiej tragedii biskup Józef Kupny. – Nie jest dane nam poznać, dlaczego Bóg powstrzymuje rękę, zamiast interweniować. Gdybyśmy mogli zobaczyć Jezusa, zobaczylibyśmy Go teraz płaczącego. On także na krzyżu powtarzał słowa: »Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?«. Chociaż nie rozumiemy tego wszystkiego, nasza miłość do Boga nie może ulec osłabieniu”.
„Bóg odpowiada Słowem, którym jest On sam. Odpowiada z krzyża, ze środka własnego cierpienia. Bóg-Miłość jest odpowiedzią Boga na pytanie o sens cierpienia. Nie odpowiada swoim nauczaniem, ale własnym cierpieniem. Nie tłumaczy cierpienia, ale je przezwycięża, cierpiąc aż do końca” (ks. J. Szymik).
Ktokolwiek był blisko cierpiącego lub nawet umierającego człowieka, wie, że na łożu boleści nikt już nie potrzebuje kazań, wyjaśnień czy fałszywie brzmiących optymistycznych zapewnień typu „nie martw się, wyjdziesz z tego”. Cierpiący potrzebuje obecności. Potrzebuje miłości, która pomoże mu przyjąć najtrudniejszą prawdę. „Świat cierpienia nieustannie przyzywa świat miłości” (Jan Paweł II).
Bóg nie głosi kazań. On po prostu jest tam, gdzie człowiek cierpi. Jest obok niego, jest z nim. Co więcej, Bóg współcierpi. To znaczy utożsamia się z każdym cierpiącym, solidarny z człowiekiem schodzi na dno jego bólu, samotności, aż po krawędź rozpaczy, aż po wołanie: „Boże mój, czemuś mnie opuścił?”. Dzięki temu człowiek może złączyć swój krzyż z krzyżem Chrystusa i z niego zaczerpnąć siłę i sens. „Zło cierpienia zostaje w tajemnicy Odkupienia Chrystusowego przezwyciężone, w każdym razie przemienione: staje się ono mocą do wyzwolenia od zła, do zwycięstwa dobra” (Jan Paweł II).
Nie sądźmy jednak, że chrześcijaństwo głosi pochwałę cierpienia. Cierpienie było, jest i pozostanie złem. Postawą fałszywą jest tzw. doloryzm, czyli szukanie bólu czy nawet zadawanie sobie cierpienia jako drogi do Boga. Jezus nie szukał męki i krzyża, wręcz przeciwnie starał się oddalić od siebie godzinę ciemności. Jezus szukał jedynie woli Ojca. Przyjął cierpienie ze względu na miłość. „To nie cierpienie Jezusa nas zabawia, lecz miłość, z jaką on przeżył to cierpienie” (I. Congar). To ważne, by o tym pamiętać, kiedy patrzymy na krzyż Chrystusa. Krzyż bez miłości byłby tylko szubienicą.
Samotny człowiek, samotny Bóg
Chrześcijanin nie szuka stanów trudnych i bolesnych. Szuka Bożej woli, próbuje naśladować Chrystusa. Chce zmniejszyć ilość cierpienia w świecie, modli się o zdrowie dla siebie i innych. Na drodze naszego życia prędzej czy później pojawiają się jednak chwile ciemności. Najtrudniej jest wtedy, kiedy tracimy Boga sprzed naszych oczu. Kiedy dopada nas samotność tak wielka, że czujemy się opuszczeni i zapomniani przez Boga. W tych chwilach zbliżamy się jakoś do tajemnicy samotności Chrystusa na krzyżu.
Wielcy mistycy doświadczali stanów opuszczenia, głębokiej samotności. Św. Jan od Krzyża nazwał to doświadczeniem nocy ciemnej. Historyk mistyki opisuje przeżycia św. Róży z Limy: „Święta codziennie doświadczała straszliwych mgieł i ciemności ducha i uczuć. Całymi godzinami cierpiała taką udrękę, że nie wiedziała w końcu, czy jest jeszcze na ziemi, czy już w piekle. Chciała iść ku miłości, ale wydawała się jakby zlodowaciała. Lęk i udręka opanowywały ją całkowicie, a jej serce krzyczało: »Boże mój, Boże czemuś mnie opuścił«. Jednak nikt nie odpowiadał”. Św. Teresa od Dzieciątka Jezus mówi o przebywaniu w ciemnym, niekończącym się korytarzu, idzie nim, nie znając jego końca. Św. Ignacy Loyola był kuszony do popełnienia samobójstwa. Jego duszę przenikało tak przerażające strapienie, że chciał się rzucić przez wielki otwór wykuty w podłodze swojego pokoju. Opisał to potem w zdaniach bardzo trzeźwych i wyważonych, ale te doświadczenia nazwał „straszliwymi”. W „Ćwiczeniach duchownych” opisał tzw. strapienie duchowe jako „ciemności duszy, zamieszanie, poruszenia w kierunku rzeczy niskich i ziemskich, niepokój wywołany przez różne podniety i pokusy, co prowadzi do nieufności pozbawionej nadziei i miłości. Człowiek doświadcza wtedy, że jest leniwy, letni, smutny i jakby oddzielony od swego Stwórcy i Pana”.
Nie uciekniemy od nocy. Ona jest częścią naszego życia. Samotność, strapienie, poczucie opuszczenia przez Boga – te stany pojawiają się na drodze wiary. Trzeba się z tym zgodzić, wejść w chwile ciemności w taki sposób, aby stanąć z tym wszystkim przed Jezusem Ukrzyżowanym. Zanieść własne ciemności pod krzyż. Albo inaczej – odkryć, że moje ciemności mieszczą się, są ukryte w ciemnościach samego Chrystusa na krzyżu. Na końcu ciemności krzyża jest światło zmartwychwstania. Z Chrystusem moja bezsilność i niemoc przemienia się w całkowitą ufność. W jednym z kanonów z Taize śpiewamy: „Z Tobą ciemność nie będzie ciemna wokół mnie, a noc tak jak dzień zajaśnieje”.
Zamień przekleństwo w modlitwę
Wołanie Jezusa jest modlitwą. Słowa „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” pochodzą z Psalmu 22. To modlitewna skarga człowieka doświadczonego przez los. Psalm nie jest jednak w całości lamentacją. W drugiej części staje się pieśnią dziękczynienia. Kto rozpoczyna ten psalm, ogarnia duchem jego całość. Poczucie opuszczenia przez Boga w cierpieniu zmienia się w nadzieję ocalenia i nowego życia. Bóg jako Pan życia i śmierci ma moc wyrwać człowieka z ciemności utrapienia i śmierci.
Jezus „kona jako modlący się. Idzie drogą, którą wytyczył Hiob: z wyniszczającym poczuciem bezbożności świata, woła do Boga i idzie ku Niemu. Jeśli On to robi, to czy istnieje taka otchłań, z której nie można by wołać do Ojca?” (ks. J. Szymik). „Gdzie jest taka rozpacz, która nie mogłaby się sama stać modlitwą?” (Karl Rahner).
Modlitwa
Panie! Ty skarżysz się. Więc wolno tak? Wołasz do Boga słowami Psalmu. To modlitwa boleści, bezsiły, samotności. Jeśli Ty, Jezu, modlisz się na dnie nędzy, to czy jest taka otchłań, z której nie można by wołać do Ojca? Czy jest taka rozpacz, która nie mogłaby stać się modlitwą?
Jezu, przemień każdą moją skargę w modlitwę do Ojca. Choćbym szedł przez ciemną dolinę, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |