Jak być dzieckiem swojego Dziecka dopowiadał głos, stając się muzyką.
Wrzucił do ognia polano, obmył ręce i przysiadł na kamieniu w ciemnym kącie groty. Oparł na kolanach łokcie i schował twarz w dłoniach. Wydawać się mogło, że odnalazł spokój. Ale to było złudzenie, jakiemu mógł poddać się nie widzący twarzy, postronny obserwator. Przez głowę Józefa przechodził właśnie huragan myśli, a przed oczami przesuwały się obrazy. Sen i jawa. Bajeczne wręcz obietnice i twarda rzeczywistość.
Wrócił do beztroskiej młodości, gdy przechodził przez Nazaret, a dziewczęta dyskretnie stawały w drzwiach domów, ukradkiem zerkały przez okna i z odrobiną zazdrości wzdychały, gdy rozeszła się wieść o planowanych zaślubinach. Pewnego dnia zauważył, że za tymi samymi drzwiami ktoś wybucha szyderczym śmiechem, wskazuje palcem jak na skazańca, szepcząc coś do ucha sąsiadce. Na początku takie reakcje wydawały się mu dziwnym zbiegiem okoliczności. Do dnia, gdy ojciec wybuchnął złością i kazał mu uważnie przyjrzeć się Miriam. Poszedł do jej domu i zobaczył. Jednego tylko nie rozumiał. Jej twarz nie zdradzała romansu z obcym mężczyzną, w oczach ten sam co zawsze błysk, żadnego zmieszania. Więcej, jakaś tajemnicza radość i zaduma z niej promieniowała. Chciał pytać, ale słowa nie przechodziły przez gardło. Ona jego zakłopotanie obserwowała z pewną bezradnością. Jedno zauważył. Nie było w nim złości. Czuł, że ogarnia go Tajemnica.
Wrażenie spotęgowało się tej nocy, gdy zobaczył anioła. Nie bój się… Co? On, wychowany na skraju pustyni, syn królewskiego rodu Dawida, miałby się bać? Kogo? Zawistnych języków, szukających sensacji, czyhających z kamieniem w dłoni na Miriam? Nie będzie się bał. Ma wystarczająco dużo sił, by stanąć w obronie. Jej, Dziecka i swojej godności. Jednego tylko nie mógł zrozumieć. Z Ducha Świętego jest to, co się w niej poczęło…
Odtąd z większą uwagą wsłuchiwał się w odczytywane co Szabat słowo. Wzruszał się kolejnymi obietnicami. Drżał słysząc groźby. I czekał na słowo, mogące odsłonić choćby rąbka tajemnicy. Grzmiał błyskawicami Synaj, Cheruby szły przed Arką, płakał lud w Babilonie… Cała historia. Tylko o Duchu słowo milczało. Jakby chciał pozostać nierozpoznawalny, ukryty, unosić się ponad rzeczywistością. Jak przy stworzeniu świata nad wodami. Aż przyszedł upragniony dzień. Spocznie na Nim Duch Pana. Duch mądrości i rozumu, rady i męstwa… Ani słowa o poczęciu. Chwila… Dziewica pocznie i porodzi Syna. Emmanuela. Czyż nie tak nazwał Go anioł we śnie? Mimo to oczywiste nadal pozostało zakrytym.
Potem trzeba było działać szybko. Dekret cesarski, obawa czy dojdzie, tłum na drodze, pierwsze bóle. I oto on, który nie przestraszył się szyderczych języków, gotów jak lew bronić swej wybranki, nie sprawdził się jako mężczyzna, mąż i ojciec. Nie potrafił znaleźć miejsca. Silne do obrony dłonie nie potrafiły rozpychać się w gospodzie. Nie potrafił krzyknąć, upomnieć się o miejsce, ciętym słowem odpowiedzieć wskazującemu na pustą, owczą grotę. Nie było wyjścia.
Teraz patrzy na krzątającą się przy Dziecku małżonkę i czuje strach. Nie przed ludźmi. Przed Nim. Przedwieczny z pewnością nie jest zadowolony, patrząc na grotę i żłób. Czyż to odpowiednie miejsce dla poczętego z Ducha Świętego Księcia Pokoju? Kto poniesie karę? On czy ci wszyscy bezduszni, wyganiający z gospody, zamykający drzwi, wskazujący na brudną grotę, żałujący odrobiny wody dla kobiety w połogu? Liczyłem na ciebie – szeptał do ucha głos. Nie lękaj się – odpowiadał drugi. Który jest głosem anioła? Czemu nie przyjdzie jak wtedy, we śnie, nie weźmie Zapowiedzianego w swe dłonie, nie ogrzeje boskim powiewem, nie rozwieje targających sercem wątpliwości.
Jakby tego było mało spoglądał przez palce na krzątającą się wokół Dziecka Miriam z odrobiną zazdrości. To było jej Dziecko. A on, Józef… Jak to jest być ojcem nie swojego Dziecka? Jak być dzieckiem swojego Dziecka dopowiadał głos, stając się muzyką. Jakby zagrały wszystkie harfy świata, zabrzmiały wszystkie trąby świątyni. Jakby niebo się otwarło. Dźwięki wypełniały grotę, odbijały się od skał, przeszywały serce.
Rozchylił palce. Miriam tańczyła. Dziecko wyciągało ręce. Jego kwilenie współbrzmiało z muzyką. Gdzie jej źródło?
Wyszedł przed grotę. Ranne zorze to już czy dziesiątki pochodni? Oparty o skałę chłonął muzykę sfer. Nie znalazł odpowiedzi na pytania. Mimo to ogarnął go pokój. Zasłużony. Czyż w całej tej zagmatwanej historii nie okazał się człowiekiem dobrej woli?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |