Stał się człowiekiem dla szczęśliwych i radujących się życiem, ale jeszcze bardziej dla nieszczęśliwych, zrozpaczonych.
Do dziś jej przejmująca treść i piękna melodia ściska w gardle i wyciska łzę wzruszenia. Mowa o znanej kolędzie napisanej w nowosądeckim klasztorze przez dwóch księży jezuitów w 1932 roku. Jeśli chcemy zrozumieć tajemnicę Betlejem, warto zatrzymać się i zapatrzeć w Dziecinę, która przychodzi na świat wśród nocnej ciszy.
Bóg tak ukochał człowieka, że zapragnął spotkać się z nim ubóstwie stajni i prostocie serca. Tego, co dwa tysiące lat temu dokonało się w Betlejem, nie sposób ogarnąć ludzkim rozumem. Odwieczny Bóg wkroczył w ludzką historię, stał się Emmanuelem, czyli Bogiem z nami: „słowo stało się ciałem i rozbiło swój namiot między nami” (J 1,14). Chodzi o „namiot spotkania”, którym w Nowym Testamencie jest człowieczeństwo Chrystusa. To człowieczeństwo Syna Bożego staje się miejscem spotkania z Bogiem i objawienia Boga. Tak więc przez swoje Wcielenie pokorny Jezus wszedł między lud ukochany, dzieląc z nim trudy i znoje. Zniżając się do naszej ludzkiej małości stał się widzialnym znakiem wielkości człowieka i jego rzeczywistego powołania. Ojcowie Wschodu mówią: „stał się człowiekiem, aby człowiek stał się Bogiem przez łaskę”. Przyszedł nieść ludziom odkupienie, pokój i radość. Stał się człowiekiem dla szczęśliwych i radujących się życiem, ale jeszcze bardziej dla nieszczęśliwych, zrozpaczonych. Dla zdrowych, ale jeszcze bardziej dla chorych. To właśnie dlatego nie urodził się w królewskim pałacu, ale w takich warunkach, w jakich rodzili się wówczas nędzarze.
Rozpoznali Go i złożyli Mu hołd biedni pasterze i prawdziwi mędrcy. Ówcześni władcy, bogacze i rzekomi urzędowi uczeni – ci wszyscy, których Pismo św. określa słowem „świat” – nie zdołali rozpoznać swego Zbawiciela. Słowo „przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli” (J 1, 11). Dramat z Betlejem – odrzucenia Syna Bożego powtarza się i dziś. Może i ktoś w naszej rodzinie jest takim odrzucającym Boga! A może co gorsza i my sami Go odrzucamy? Przychodzimy do Chrystusa w Święto Bożego Narodzenia bo taka tradycja; bo to taki wyjątkowy dzień jak mówią w telewizji. A tak na co dzień to stawiamy Chrystusa gdzieś na szarym końcu naszego życia.
Jako chrześcijanie wierzymy, że dwa tysiące lat temu ubogi Chrystus wszedł w historię, która składa się z milionów historii poszczególnych ludzi. Jedną z tych historii jest moja osobista historia. W moją historię musi również wejść Bóg. To moje życie, praca, moje troski, rozczarowania, błędy, choroba; ale także radości i sukcesy; moja dobra wola, ale i moje słabości; otucha, dobroć i życzliwość, którą wobec innych, ale także odwaga do życia i dobroć, którą inni dają mnie. Tylko wtedy Święta Bożego Narodzenia przeżyję w radości, jeśli to wszystko, co stanowi moją historię, powierzę w prostocie serca Zbawicielowi, aby napełnił mnie takim pokojem i taką miłością, których nie potrafi dać nikt inny. Dlatego proszę:
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |