Nasze życie nie wygląda tak jak na plakacie reklamującym Rok Rodziny – tak jak życie Świętej Rodziny nie wyglądało tak ślicznie jak na świętym obrazku.
Podobno jedną z charakterystycznych cech człowieka jest zdolność uczenia się. Podobno. Bo czasem jakoś nie widać skutków tej nauki. Nasze chrześcijańskie wspólnoty składają się z osób ochrzczonych, starających się żyć w zgodzie z przykazaniami, wiedzących doskonale, co to jest żal za grzechy, spowiedź, zadośćuczynienie, ba, często uczących się tego od małego. I co? I nic – to nie działa. A przynajmniej nie zawsze działa. Oczywiście – „w szerszej perspektywie”, „czas pokaże” – możemy się podtrzymywać na duchu i czekać na przyszłe owocowanie. Jednak żyjemy tu i teraz. I czy czasem nie ogarnia nas frustracja, kiedy w naszej chrześcijańskiej rodzinie – wspólnocie – wśród braci i sióstr – nie dzieje się tak jak powinno?
Ewangelia św. Łukasza opisuje pewne zdarzenie z życia Józefa, Maryi i Jezusa. Otóż, kiedy pielgrzymowali do Jerozolimy, chcąc spełnić religijny obowiązek, Jezus został w świątyni – nie wiedząc o tym, Rodzice z niepokojem Go szukali. Po trzech dniach odnalezienie, pamiętna wymiana zdań i to, że wrócił z nimi i „był im poddany”. Na pewno nieraz słuchaliśmy homilii na temat targających nimi emocji, wyrzutów Matki, niezrozumienia postawy Jezusa… Tak, tak właśnie się dzieje – doświadczamy niejednokrotnie – to, co miało być (jest!) wyrazem pobożności i dobrej woli, skutkuje bólem, jakimś powikłaniami z zupełnie niespodziewanej strony, żalem, że nas nie rozumieją i że nie rozumiemy sami. Nasze życie nie wygląda tak jak na plakacie reklamującym Rok Rodziny – tak jak życie Świętej Rodziny nie wyglądało tak ślicznie jak na świętym obrazku.
Ci, którzy lubią rachunki sumienia, mogą powiedzieć oczywiście, jak to mamy swoje za uszami i za mało się staramy; powiedzieć, że dobre chęci nie wystarczą; przypomnieć o wytrwałości i rozwadze. Chodzi jednak o coś jeszcze, być może bardziej fundamentalnego: wzrastać – to my mamy razem.
Można to nazwać wcielaniem chrześcijaństwa w życie – mozolnie, cegiełka po cegiełce, dzień po dniu. Łatwo nie będzie. Bo czemu właściwie mamy jego/jej słuchać, skoro to my mamy rację? Z jakiego powodu podjąć trud szukania trzeciego rozwiązania, skoro jasno widzimy najlepsze, nasze? Skąd wziąć siły w obliczu obiektywnie przecież wielkich trudności? Jak zgodzić się na niedoskonałość, jak przetrwać codzienne znużenie, jak w słabości wydoskonalić moc?
Słowo-klucz jest jedno – razem. Bo tylko ta wspólnota, w której wzrastamy, jest tą wspólnotą, która wzrasta. Razem musimy siebie słuchać, razem rozwiązywać, razem pokonywać, razem trwać… Dzielić z kimś życie – kimś, kto jest zraniony, słaby, szukający „własnego”… – tego się nie da ominąć, pójść na skróty. Marzenia o wielkiej miłości się spełniają – bo potrzeba naprawdę wielkiej miłości, by żyć wśród ludzi, z ludźmi.
*
Chcemy, by urosło coś dobrego, coś pięknego, coś trwałego. Ale za cud narodzin – powie to każda matka – trzeba płacić. Sobą.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |