To, co pasterz zobaczył, my także możemy widzieć, ponieważ aniołowie wzlatują pod niebiosa w każdą noc Bożego Narodzenia. Musimy ich tylko rozpoznać.
Trzej jeźdźcy podeszli zaraz do suszy i pozdrowili ją, przykładając rękę do czoła i piersi. Widziała, że nosili olśniewająco białe szaty i ogromne turbany, do których górnego brzegu przyczepiona była jasna świetlista gwiazda, tak błyszcząca, jakby ją zdjęto wprost z nieba.
- Przychodzimy z odległego kraju - rzekł jeden z przybyszów. - Prosimy cię, powiedz nam, czy to jest rzeczywiście studnia Mędrców?
- Dziś jeszcze się tak nazywa - powiedziała susza - lecz jutro już jej nie będzie. Ona umrze tej nocy.
- To zrozumiałe, jeżeli ty tu jesteś - rzekł przybysz. - Ale czy to nie jest jedna z owych świętych studzien, które nigdy nie wysychają? Skądżeby wzięła swoje imię?
- Wiem, że jest święta - powiedziała susza -ale cóż jej to pomoże? Trzej mędrcy są w raju.
Trzej podróżni spojrzeli po sobie.
- Czy znasz naprawdę historię tej starej studni?- zapytali.
- Znam historię wszystkich studzien i źródeł, i potoków, i rzek - odparła z dumą.
- Zróbże nam tę przyjemność i opowiedz ją -prosili przybysze. Usiedli dokoła tej starej nieprzyjaciółki wszystkiego, co wzrasta, i zaczęli słuchać.
Susza odchrząknęła, wdrapała się na ocembrowanie, jak bajarz na swe wysokie krzesło, i zaczęła opowiadanie.
- W mieście Gabes w Medii, leżącym tuż na skraju pustyni, a stąd będącym dla mnie nieraz miłym schronieniem, żyło przed wielu laty trzech mężów sławnych ze swej mądrości. Byli też oni bardzo biedni, co było tym dziwniejsze, że miasto Gabes miało w wielkiej czci wszelką wiedzę i sowicie ją nagradzało. Lecz tym mężom nie mogło się dziać inaczej, albowiem jeden z nich był niezmiernie stary, drugi dotknięty był trądem, a trzeci był czarnym Murzynem z grubymi wargami. Ludzie uważali, że pierwszy jest za stary, aby mógł ich czegokolwiek nauczyć, drugiego unikali z obawy przed zarażeniem, a trzeciego nie chcieli słuchać, nie wierzyli bowiem, aby z Etiopii mogło wyjść kiedykolwiek coś mądrego.
Trzej mędrcy trzymali się razem we wspólnej niedoli. We dnie żebrali u wrót tej samej świątyni, a w nocy spali na tym samym dachu. W ten sposób mieli przynajmniej możność skrócenia sobie czasu przez wspólne rozważanie wszystkiego, co uważali za dziwne u ludzi i u rzeczy.
Którejś nocy, gdy tak spali obok siebie na dachu obrośniętym czerwonym odurzającym makiem, ocknął się najstarszy z nich i skoro tylko rozejrzał się do koła, obudził dwóch pozostałych.
„Dzięki niech będą naszemu bóstwu, które nas zmusza do spania pod gołym niebem - powiedział do nich. - Obudźcie się i podnieście wasz wzrok ku niebu.”
A była to - mówiła susza nieco łagodniejszym tonem - noc, której nie zapomni nikt z tych, co ją widzieli. Powietrze było tak jasne, że niebo, które zazwyczaj podobne jest do stałego sklepienia, wydawało się przezroczystą głębią, wypełnioną falami jak morze. Światło falowało w górę i w dół, a gwiazdy zdawały się płynąć na różnych głębokościach, jedne wewnątrz świetlanych fal, inne na ich powierzchni.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |