Potrzebujemy nowych duszpasterzy, którzy są wyrazem nowej wspólnoty i jej wiary oraz są bogaci w dobre umiejętności apostolskie. Porzucanie praktyk religijnych rośnie, a w wielu przypadkach żyjemy już we wspólnotach, które muszą być ewangelizowane.
Kiedy twarze zmieniają się w maski
Czasami jest to doświadczane powoli, a człowiek ma czas i możliwości, aby poprosić o pomoc i ją otrzymać. Innym razem nie ma się wystarczającej siły, by rozpoznać własną słabość lub trudność i postępuje się z pozornym bezruchem, mnożąc twarze, które w międzyczasie mogą stać się maskami, i języki, które nie są już próbami dostosowania się do złożonego społeczeństwa, które wymaga mówienia kilkoma językami, ale stają się funkcjonalnymi aktami wyrażania fasadowych ról i ukrywania pragnień, których nie mamy siły uzasadnić, w nowej Babel, w której nie wiemy już, czy jesteśmy ofiarami, czy katami w pustej grze, w której staliśmy się obcymi dla siebie i innych, bez nadziei na współczucie dla siebie i innych oraz bez pokory, by domagać się zmian.
Ogólnie rzecz biorąc, laik ma większą swobodę w przyznaniu się do „perwersyjnej” gry, w którą mógł wpaść i może zacząć od nowa. Czasami korzystna jest tu rola towarzysza, który bardziej bezpośrednio doświadczył dyskomfortu związanego ze szkodliwą przemianą.
Często duchownemu brakuje tej sieci wsparcia, ponieważ we wspólnocie łatwiej jest się zakamuflować i ponieważ nie czuje się swobodnie przyznać do swojego „wyobcowania”, ponieważ negatywne konsekwencje dla wspólnoty mają znaczenie moralne i duchowe, a wymiar dyskomfortu psychicznego wiąże się z poczuciem winy, odpowiedzialności, a nawet grzechu. A kiedy ktoś znajduje odwagę, by stawić czoła nawet wyzwaniom, jakie niesie ze sobą wymiar duchowny, często gra zaszła za daleko i pojawienie się w gabinecie psychoterapeutycznym nosi znamiona długotrwałego dyskomfortu.
Z mojego doświadczenia wynika, że duchowny jest bardziej osamotniony w stawianiu czoła trudnościom i bardziej niezręczny w przyznawaniu się do nich, być może dlatego, że czuje się mniej wolny, jakby miał obowiązek większej odporności na pewne słabości, i uważam, że bardziej potrzebuje wsparcia również dlatego, że bardziej boi się zmian. Uważam, że jest bardziej samotny, a także mniej zorientowany na modlitwę i cnoty.
Dyskurs o modlitwie przypomina o jakości projektu życia w spójności z wyborem Boga, jako jedynego i najwyższego dobra, któremu poświęca się, w sposób wyłączny, całe swoje życie, w osobistej i świadomej relacji, której modlitwa staje się wyrazem i charakterystycznym znakiem relacji, a nie posługi czy zawodu.
Kiedy natomiast modlitwa służy jedynie rytuałowi, słowa zużywają się, a wraz z nimi pojęcia, które wyrażają: im częściej się ich używa, tym bardziej stają się nieprzejrzyste, jeśli nie niezrozumiałe, z powodu pustki, która je atakuje, oraz niewielkiej uwagi i wiarygodności, jaką otrzymują.
Jeśli chodzi o cnoty, ich odniesienie można na pierwszy rzut oka uznać za przestarzały dyskurs, który nie jest już modny, ale po refleksji jest to jedyny, który może pomóc nam przezwyciężyć wiele trudności, jakie stawia przed nami życie; trudności w życiu osobistym i w relacjach, trudności duchowe i trudności w działaniu w naszej pracy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |