Patrzę w tekst Ewangelii i aż wzdrygam się przed jej wyjaśnianiem czy komentowaniem. Kim jestem, by wchodzić w czyjąś modlitwę? I to modlitwę Syna do Ojca... Ale przecież jeśli nic nie napiszę, przyjdzie masa e-maili z pytaniem co się stało...
Więc może tak...
Jezus prosi dziś Ojca za swoimi uczniami. Aby ich zachował. Aby ich ustrzegł od złego. Aby ich uświęcił. Bo Mu na nich zależało. Podobnie jak zależało i zależy Mu na tych wszystkich, którzy dzięki ich świadectwu mieli uwierzyć w Niego.
A ja? Modlę się o różne sprawy. O zdrowie, o powodzenie, o zdanie egzaminów, o znalezienie pracy. Ale chyba sprawy rozkrzewienia wiary w Chrystusa na ziemi interesują mnie najmniej. Owszem słyszę, podczas Mszy modlitwy za Kościół. Nie wkładam w nie jednak serca. A kiedy wracam do domu zamiast modlitwy za bliźnich wolę utyskiwanie, jacy to są bezbożni i źli....
Może być?
Ale tak naprawdę trzeba napisać inaczej. Znacznie obszerniej. I po kolei.
W czasie ostatniej wieczerzy Jezus podniósłszy oczy ku niebu, modlił się tymi słowami: „Ojcze Święty, zachowaj ich w Twoim imieniu, które Mi dałeś, aby tak jak My stanowili jedno. Dopóki z nimi byłem, zachowywałem ich w Twoim imieniu, które Mi dałeś, i ustrzegłem ich, a nikt z nich nie zginął z wyjątkiem syna zatracenia, aby się spełniło Pismo.
„Zachowaj ich w Twoim imieniu które Mi dałeś”. „Dopóki z nimi byłem, zachowywałem ich w Twoim imieniu”. Co to znaczy? Chyba nie to co potocznie rozumie się przez zwrot „w imieniu”. Tu chyba imię oznacza... No właśnie. Co? Bóstwo? Osobowość? Na moje wyczucie marnego teologa i wcale nie mistyka to jakiś synonim bycia blisko Boga. W Twoim sercu Ojcze. W Twojej dłoni. W Twojej bliskości.... Więc dziwię się. Bo wychodzi na to, że Jezus prosi Ojca, żeby Jego uczniowie – a więc poniekąd i ja – zawsze byli bliziuteńko Ojca... Niesamowite. Czuję sie zaszczycony, gdy ktoś ważny poda mi rękę. A tu Jezus popycha uczniów w ramiona samego Pana i Stwórcy....
I tylko Judasz odszedł za daleko.... A to wszystko ma służyć temu, by uczniowie Jezusa zachowali jedność. No właśnie. Czy podziały między nami nie wynikają z grzechu? Czy dążenie do jedności nie powinno polegać na zbliżaniu się do Ojca? A wielu chrześcijan dziś mówi, że ekumenizm to zdrada tożsamości... Pokręcone to nasze dzisiejsze chrześcijaństwo....
Uff, czytam drugi akapit.
Ale teraz idę do Ciebie i tak mówię, będąc jeszcze na świecie, aby moją radość mieli w sobie w całej pełni. Ja im przekazałem Twoje słowo, a świat ich znienawidził za to, że nie są ze świata, jak i Ja nie jestem ze świata. Nie proszę, abyś ich zabrał ze świata, ale byś ich ustrzegł od złego. Oni nie są ze świata, jak i Ja nie jestem ze świata.
Pierwsze zdanie. I też się dziwię. Po co Jezus mówił w modlitwie o bliskości uczniów i Ojca? Żeby Jego uczniowie mieli swoim sercu Jego radość. W całej pełni na dodatek. Przywykłem na relację Boga i człowieka patrzyć z perspektywy Pan i słudzy. Nieużyteczni zazwyczaj. Jezus koryguje dziś to moje myślenie. On tak tych swoich uczniów lubi i ceni, że dzieli się z nimi swoją radością. Takim czymś człowiek dzieli się tylko z przyjaciółmi. Więc te słowa o przyjaźni z Jezusem nie były tylko takimi obietnicami na wyrost? Naprawdę? Przyjaciół się lubi niezależnie od tego, czy są idealni (ale nie są) czy mają swoje za uszami. Czy nas, wierzących Bóg traktuje jak przyjaciół nawet wtedy, gdy mamy paskudne charaktery i sporo złości za uszami?
A potem Jezus znów mówi Ojcu, że Jego uczniowie, dzięki słowu, które im dał, już nie są z tego świata. W jakiś dziwny sposób w którymś momencie z niego wyemigrowali. Choć są na świecie, stali się inni. Dlatego ten świat ich nienawidzi. No jasne, nic nowego. Tak to jest i dziś. Przeszkadzamy światu swoją innością. Skoro tak jest, to pewnie zamiast się nabzdyczać trzeba się uśmiechnąć uznając tę nienawiść za świata za normę.
Jezus nie prosi, by Ojciec ich zabrał z tego świata, żeby mieli święty spokój, ale żeby ich ustrzegł od złego. Znów mnie zatyka. Jak to nie zabierać ze świata, ale ustrzec od złego? Czyż wszystkim Apostołom mocno się od świata nie oberwało? Czyżby Ojciec ich jednak nie ustrzegł? A może chodzi po prostu chodzi o inne zło. O zło, które nie tyle uderzy w nich od zewnątrz, ale mogłoby wykiełkować w ich duszy...
No to trzeci akapit.
Uświęć ich w prawdzie. Słowo Twoje jest prawdą. Jak Ty Mnie posłałeś na świat, tak i Ja ich na świat posłałem. A za nich Ja poświęcam w ofierze samego siebie, aby i oni byli uświęceni w prawdzie”.
„Uświęć ich w prawdzie”. Czyli uświęć ich w Twoim słowie, bo to właśnie słowo Boga jest prawdą. Dlaczego mają być uświęceni? Bo mają misję do spełnienia. Misję, którą przekazuje im Jezus. Ale widocznie mogą ją spełnić tylko uświęceni w prawdzie. Inaczej nie dadzą rady. I by byli uświęceni Jezus poświęca w ofierze samego siebie.
Niepokoi mnie to. Ta konieczność „uświęcenia w prawdzie” by być skutecznym głosicielem Jezusa. Bo znam wielu uczniów Jezusa. Bywają bardzo świątobliwi. Ale prawdę traktują bardzo lekko. Ba! Często ją naginają! Chętnie powtórzą zasłyszaną, niesprawdzoną, a złośliwą opinię. Przecież tak nie przystoi nikomu uświęconemu w prawdzie. Przecież to nie przystoi tym którzy już nie są z tego świata. Eh....
Nie jestem mistykiem. Dlatego tak trudno mi się czyta Jana. Więcej pytań niż odpowiedzi. Ale atmosfera tej dzisiejszej modlitwy jest przecudna. Pokazuje uczniów Jezusa jako ludzi absolutnie wybranych. Przemienionych tak bardzo, że już niewiele mających wspólnego z tym światem. Jako wzrastających do pełnej jedności z Bogiem w jakimś zupełnie innym wymiarze.
Odrywam wzrok od ekranu. Patrzę przez okno. Ludzie wracają z kościoła. Szukam jakiegoś znaku. Jakichś aureoli nad ich głowami. Nic nie widzę. Tak dobrze dzisiejsi uczniowie Jezusa się kamuflują czy już zapomnieli kim są?
Modlitwa
Pomóż mi Jezu. Wstawiaj się za mną do Ojca, jak się wstawiałeś za Apostołami. Aby mnie zachował. Aby mnie ustrzegł od złego. Aby mnie uświęcił. Bo nie widać po mnie, że już nie jestem z tego świata. Zbyt wiele mam z nim cech wspólnych....
Wszystkie komentarze »
Uwaga! Dyskusja została zamknięta.