W domu Ojca mego jest mieszkania wiele, a ja idę przygotować wam miejsce, a gdy wam miejsce przygotuję, wrócę się do was i zabiorę was ze sobą abyście tam, gdzie ja jestem, i wy byli” (J 14,2-3).
I dlatego, moi drodzy, teraz jest czas chyba już na praktyczne konfrontacje i popatrzenie, jak to jest. Czy w tej społeczności wierzących ludzi, która razem z Chrystusem i Duchem Świętym obecnym teraz w nas i pośród nas przesuwa się ku domowi Ojca Niebieskiego - ja jestem? Jak to jest ze mną? Ja tam jestem w samym sercu. Ja jestem Kościołem - ja. Tak samo prawdziwie, jak był nim Piotr i wszyscy przede mną przez dwa tysiące lat żyjący chrześcijanie. Czy ja tam jestem? Jak się czuje Kościół ze mną i przeze mnie? Czy ja jestem zdrowiem Kościoła? Czy ja jestem bogactwem Kościoła? Czy ja jestem cierpieniem i ciężarem, i wstydem Kościoła? Bo nie ma innej alternatywy. Nie można być chrześcijaninem i być tak daleko od Kościoła, żeby Kościołowi nie ciążyć i żeby się nim nie krępować. A teraz spróbujmy w tej perspektywie tak widzianego Kościoła popatrzeć na dwa fakty życia ludzkiego. Na fakt narodzin i na fakt śmierci.
Przez narodziny fizyczne człowiek do Kościoła nie wstępuje. Powiedział Pan Jezus: Trzeba się drugi raz narodzić (por. J 3, 3. 5). Tak powiedział Nikodemowi. Drugi raz: z wody i z Ducha Świętego. Ale jakkolwiek przez fakt fizycznych narodzin człowiek jeszcze do Kościoła nie należy, to ten Kościół na niego czeka i czekają na niego w domu. W tym drugim domu już tam na niego czekają. Wy jesteście społeczeństwem ludzi starszych, tworzycie rodziny, małżeństwa i rodziny, i to właśnie wśród was zaczynają żyć i rodzą się nowi ludzie. Popatrzcie na ten fakt również i tak. Oczywiście trzeba patrzeć ekonomicznie, rodzin-nie, w tym znaczeniu tutejszym, ale jako wierzący chrześcijanie popatrzcie na ten fakt z całą ostrością poprzez tę prawdę, że na to życie, które się zaczęło i które się urodzi, które się rodzi, czeka już ktoś w domu.
Popatrzcie również w perspektywie Kościoła na waszą śmierć i śmierć w ogóle. Kto planuje życie na dwóch płaszczyznach, kto uznaje praktycznie podwójne zadomowienie, tu i tam, ten planuje rozsądnie własną śmierć. Planuje świadomie i mądrze własną śmierć.
Byłem kiedyś w Tatrach - jak byłem młodszy, to mi się zdarzało, że się tam włóczyłem - i przechodziłem przez takie miejsce, taką szczelinę w skale, gdzie trzeba się było, oparłszy na nogach, przerzucić ciężarem i chwycić się tej następnej skały - i potem zeskoczyć z tej poprzedniej i jakoś się ciągnąć w górę. Bardzo się bałem. Ktoś mi mówił, że są tacy, co się nie boją. Nie wiem, czy są tacy, ale ja się bardzo bałem, drugi raz już tam nie szedłem. Powiedziałem sobie: wystarczy.
Wydaje mi się, że planowanie własnej śmierci - to jest przewidywanie tego trudnego przejścia, jakiejś szczeliny, kiedy się czuje pustkę pod nogami, kiedy się trzeba od czegoś odbić i czegoś się chwycić. A potem się już jakoś ciągnąć. To jest chyba takie bardzo obrazowe widzenie własnej śmierci, tej śmierci planowanej.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |