Czasem wydaje mi się niestosowne, by oczekiwać od Boga czegoś w zamian za to, że w Niego wierzę i staram się żyć zgodnie z Jego naukami. Ale także Apostołowie oczekiwali od Pana czegoś w zamian za swoją decyzję pozostawienia wszystkiego i pójścia za Nim. I Jezus wcale się tym nie zgorszył, ani się nie oburzył. Co więcej, zapewnił, że mają prawo oczekiwać od Niego znacznie więcej, niż sami dali.
Bóg jest niezmiernie hojny, niemalże rozrzutny i jeśli widzi ze strony człowieka choćby cień zainteresowania Nim samym, wynagradza to po stokroć. Dlaczego tak jest? Może jest to odpowiedzią na naszą słabość: Bóg najlepiej wie, jak trudno jest człowiekowi przeciwstawić się skutkom grzechu pierworodnego. Jak trudno jest „powściągnąć język od złego, a wargi od kłamstwa. Od zła się odwrócić, czynić dobrze, szukać pokoju i dążyć do niego.”
Boża hojność zachęca mnie, podtrzymuje, pokrzepia na tej ścieżce prawości. Uzmysławia mi równocześnie moją od Niego zależność. A tę tak trudno jest przyjąć. Tak bardzo chciałabym być samowystarczalna, że aż pojawia się pokusa, by od Niego nie oczekiwać żadnej nagrody. Chcę być „wielka” przez to, że kocham „bezinteresownie”. Ot, przewrotność ludzkiego ducha.
Wszystkie komentarze »
Uwaga! Dyskusja została zamknięta.