Jego wielkość nie wynikała z faktu ochrzczenia Jezusa. Ani też z poniesionego męczeństwa. Był wielki swoją podniesioną do góry głową, oczami widzącymi i słyszącymi uszami. Widział i słyszał więcej, dalej, głębiej. To widok nieba otwartego, spływającej zeń jakby gołębicy i usłyszany głos, dawały mu pewność, że Pan jest z nim. Także wtedy, gdy miał kłopot ze zrozumieniem tajemnicy bóstwa objawionego w człowieczeństwie. Także w mrocznych lochach Heroda. Dlatego wytrwał do końca.
Tak jest z każdym, kto narodził się z Ducha (J 3,8).
A jeśli nie widzę dalszego ciągu, nie słyszę obietnicy, nie doświadczam prowadzącej ręki Ducha, jaki sens ma stawianie oporu, dawanie świadectwa, trwanie… Bez perspektywy wieczności, bez wizji celu, bez wiary że On jest i prowadzi, każdy pretekst, by zrezygnować jest dobry. Chociażby dlatego, że tak zwyczajnie, po ludzku, niczego to nie zmieni. Herod dalej będzie żył z Herodiadą… A stąd już krok do zapomnienia, że Dobra Nowina jest dobrą, bo nie po ludzku.
Wszystkie komentarze »
Uwaga! Dyskusja została zamknięta.