Adwent jest grą świateł i obrazów. Mniej lub bardziej wyrazistych. Kontrastujących bądź nakładających się na siebie. Tłumaczących, ale i będących pytaniem. Jak dziś…
Uczta z wybornych mięs, zgłodniały tłum nakarmiony kilkoma chlebami i samotny młodzieniec, chyłkiem przemierzający nocą ciche ulice Smyrny, by zaspokoić głód ubogich. Wy dajcie im jeść… By ktoś nie zasłabł…
Głód w wielorakiej postaci. Rzucającej się w oczy, ale i skrywającej się za najnowszym modelem smartfonu czy tatuażem. Głód pytający co dziś będę jadł i głód pytający kim jestem, i dla kogo żyję.
Nie muszę mieć, jak Święty Mikołaj, majątku. Bogu wystarczy niewiele. Bardziej niż siedmiu chlebów i paru rybek potrzebuje naszych otwartych oczu. Potrafiących dostrzec słaniających się z głodu i braku miłości.
Z nauczania Benedykta XVI
Chrześcijanin wie, kiedy jest czas sposobny do mówienia o Bogu, a kiedy jest słuszne zamilknąć i pozwolić mówić jedynie miłości. On wie, że Bóg jest miłością (por. 1 J 4, 8) i staje się obecny właśnie wtedy, gdy nie robi się nic innego ponad to, że się kocha. On wie (…) że lekceważenie miłości jest lekceważeniem Boga i człowieka, jest pokusą, by nie zważać na Boga. W konsekwencji najlepsza obrona Boga i człowieka polega właśnie na miłości (Deus Caritas est, 31).