W Ewangelii Jezus zapowiada swój sąd nad światem: przypomina prawdę, tak często dziś kontestowaną, że nie jest obojętnym jaki w tym życiu jest nasz stosunek do bliźnich; że cokolwiek uczyniliśmy drugiemu człowiekowi, Jemu uczyniliśmy. Pocieszające, gdy mogą za nami orędować takie czyny jak na przykład to, że mieliśmy czas przynieść zakupy i chwilę pogadać z osłabioną już wiekiem sąsiadką. Przerażające, gdy zapatrzeni w nasze sprawy ważne potrzeby naszych bliźnich lekceważyliśmy. Ale nie te słowa przykuwają dziś najmocniej moją uwagę. I nie te świętego Pawła, choć przecież dotyczące wielkiej nadziei, który pisząc o królowaniu Chrystusa mocno głosi prawdę o naszym kiedyś zmartwychwstaniu. Serce lgnie raczej ku zapowiedzi Ezechiela. Dawno już spełnionej – w tym, co zrobił żyjąc na ziemi Syn Boży, nasz Zbawiciel Jezus Chrystus – ale chciałbym, by kiedyś znów taki dzień nastąpił.
I dziś nie brak pasterzy, którzy sami siebie pasą, a nie dbają o owce. Tak, mówią że dbają, że im służą, ale… Dajmy spokój. I dziś nie brak też owiec – jak to ujął prorok – które same skorzystawszy z najlepszego pastwiska resztą zadeptały; skorzystawszy z wodopoju zmąciły nogami wodę. Reszcie owiec przychodzi paść się na zdeptanym i pić mętne. Tak, bardzo chciałbym, żeby Bóg przyszedł i by znów zapanowały sprawiedliwość, uczciwość, prawda. By znów w cenie była życzliwość, rzetelność, dobre, a nie raniące słowa… Tak, bardzo bym chciał.
Choć do Adwentu jeszcze tydzień wołam: Przyjdź Panie Jezu. Marana tha.