Komentarze biblijne i liturgiczne, propozycje śpiewów, homilie, Biblijne konteksty i inne.
więcej »Najpierw jest Bóg - Ojciec - Miłość, a dopiero potem grzech i jego sens. Moralność bowiem i jej uzasadnienie w pierwszym rzędzie wynika z samego Boga i z tego kim On jest, oraz jaki ma stosunek do nas.
Przyglądając się człowiekowi trzeba odkryć, że w każdym człowieku istnieje coś, co określamy mianem sumienia. Często ludzie powołują się na swoje sumienie jako ostateczną normę postępowania. „Moje sumienie nic mi nie wyrzuca”, „nie uważam tego za grzech”. Zapominają, że sumienie musi być prawe. Recta ratio, prawy rozum. I o tyle jest prawy, o ile rozpoznaje samego Boga i Jego prawo. Nie można bowiem przyjąć sumienia jako kryterium, jeśli sumienie jest zafałszowane. Proszę zwrócić uwagę, że każdy człowiek posiada sumienie, ale co można powiedzieć o sumieniu chociażby Adolfa Hitlera? Czy było to sumienie prawe? Czy więc można iść za każdym impulsem, jeśli tylko sumienie na to pozwala? Sumienie trzeba wychować. Jednym ze sposobów jest właśnie spowiedź. Swoista konfrontacja z miłością Boga w sakramencie pokuty i pojednania. To z kolei wiąże się z pokorą uznania Boga i siebie jako grzesznika, ze spojrzeniem na siebie oczyma Boga itd. Tak kształtuje się sumienie prawe.
Moralność można argumentować rozumowo i praktycznie. Tu trzeba zaznaczyć bardzo wyraźnie, że jest to metoda pomocnicza. Wystarczy przeczytać genialną księgę Przysłów, aby dostrzec tę utylitarną formę argumentacji. Niemniej ta pomocnicza metoda wywodzenia zasad moralnych z własnego prawego rozumu może być bardzo pomocna. Tu oczywiście konieczne jest uznanie, że istnieje coś takiego jak prawo naturalne i rozumność natury ludzkiej. W takiej argumentacji na pierwszy plan wychodzi schemat „żyj według zasad katolicyzmu, a będziesz żył szczęśliwie i odniesiesz korzyść”. Oczywiście, że przestrzeganie przykazań sprzyja życiu szczęśliwemu, jednak nie tłumaczy wszystkiego. Ot chociażby kazus Hioba. Rozumiem także, że dla słabych w wierze taki argument może być przeważający. Dla przykładu kobieta używająca hormonalnej antykoncepcji, o słabej wierze. Można rozpocząć przekonywanie od całkowitej nienaturalności tej metody. Po pierwsze tabletki antykoncepcyjne niczego nie leczą, ponieważ płodność nie jest chorobą, a więc jest to zachowanie nieracjonalne. Poza tym jest to całkowicie „nieekologiczne”, tzn. wprowadza w zasadniczo dobrze działający układ chaos, zaburza naturalny rytm. Ta metoda uzasadnienia ma jednak także poważną wadę. Otóż może ona ześrodkować moralność na człowieka (o tym pisałem wcześniej), ponadto trudno wtedy mówić o grzechu, skłaniamy się tu raczej do pojęcia błędu. Religia w tym przypadku łatwo wpada w filozofię w znaczeniu czysto ludzkiego wysiłku. Takie pojęcie można spotkać kiedy mylimy np. jałmużnę z filantropią czy post z dietą. W naszym rozważaniu taki błąd następuje w traktowaniu spowiedzi jak formy psychoterapii. Jakby chodziło tylko o pozbycie się winy, wyrzucenie z siebie czegoś co nas trapi. Wtedy czujemy się lepiej. Oczywiście spowiedź zawiera aspekt pozbycia się winy i może mu towarzyszyć uczucie “lekkości”, jednak istnieje zasadnicza różnica, która polega na odpuszczeniu grzechów. Psychoanalityk wysłuchuje, nie ocenia, pomaga zrozumieć źródła poczucia winy, stara się nauczyć pacjenta żyć z tymi negatywnymi (nigdy złymi) odczuciami. Nie ma tu mowy o odpuszczeniu grzechów (ten termin nie występuje), nie występuje też forma pokuty czy zadośćuczynienia (jest to bowiem dowód na nadal istniejący kompleks winy). Jest takie niebezpieczeństwo i warto zdawać sobie z niego sprawę. Niemniej drogi rozpoznania prawa moralnego występują w takiej kolejności: prawo objawione (w Biblii interpretowanej przez Kościół Katolicki), prawo odczytywane przez prawy rozum z natury ludzkiej oraz w prawym sumieniu. Oczywiście ludzka natura, sumienie, umysł czy rozum, pochodzą ostatecznie od Boga więc nic dziwnego, że można to samo prawo tam odczytać. To tyle tytułem wstępu. Właściwy obraz i kolejność.
W rozważaniu o spowiedzi trzeba zachować pewien zdrowy umiar. Chodzi o to, że można popaść w skrajności traktowania Boga jako tylko miłosiernego, oraz grzechu jako coś przekraczającego samego Boga. Pierwsza skrajność skutkuje obrazem Boga jako nieszkodliwego staruszka siedzącego gdzieś na chmurze. W konsekwencji doprowadzając do tzw. grzechu przeciw Duchowi Świętemu, który jest nieodpuszczalny. Zawiera się to w sformułowaniu „grzeszyć licząc zuchwale na Boże miłosierdzie”. Będę grzeszył, ale w końcu Bóg jest miłosierny, chrześcijaństwo jest religią miłości więc można dopuścić grzech (jak ostatnio stwierdził jeden z polityków, dopuszczając legalizację związków homoseksualnych). Tak tworzy się sumienie szerokie (laksystyczne), połykające coraz większe “kęsy grzechu”, przełykające wielbłąda. Druga skrajność to pompowane przez pychę poczucie, że grzech przerasta samego Boga. „Tak bardzo zgrzeszyłem, że sam Bóg mi nie wybaczy”. Pycha, umiejętnie podsycana przez złego ducha, w postaci wyobrażeń o księdzu, którego z butów wyrwie grzech człowieka. Otóż zaręczam, że po kilku latach siedzenia w konfesjonale ksiądz słyszał wszystkie grzechy, od «a» do «z». Strach przed spowiedzią czasem jest tylko, albo aż, zakamuflowaną pychą. Znów wracamy do tego grzechu, a właściwie rozpoczynamy fragment poświęcony grzechowi jako takiemu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |