Wstać przed świtem, by zdążyć na Roraty i zaliczyć rekolekcje u znanego kaznodziei, jest myślą świętą i zbawienną. Jest też niebezpieczne. O czym trzeba pamiętać. Pierwszym znakiem wskazującym, że idziemy w złym kierunku, jest zadowolenie z siebie, z panującego na Mszy klimatu (zgaszone światło, mrugające lampiony, ulubione śpiewy), z szokujących niekiedy porównań i odniesień (ile potrafimy powtórzyć?). Stąd już tylko krok do postrzegania siebie lepszym, bardziej zaangażowanym, przeżywającym głębiej i mocniej. Pycha szaleje!
Tymczasem Słowo wzywa do pójścia na górę wysoką. Czyli pot, zmęczenie, momentami zniechęcenie, brudne buty, uwierający plecak, opóźniający wspinanie towarzysze drogi. Wszystko po to, by pobyć chwilę i wracać. Przy czym nie o widoki chodzi. O Słowo chodzi. Pouczające o drogach Pana i uzdrawiające sparaliżowane serce.
Adwent nie jest czekaniem. Jest wspinaniem się, parciem w górę, wędrówką. Czekającym wystarczy świąteczny karp i dobry klimat. Idący w górę, choć wie, że będzie musiał zejść, już planuje zdobycie kolejnego szczytu. Bo kto raz usłyszał słowo Pana, temu nigdy dość…
Wszystkie komentarze »
Uwaga! Dyskusja została zamknięta.