Czytam: Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę.
Wiem, że nie o podobieństwo cielesne tu chodzi. Mężczyzna i kobieta są jednak różni, a Bóg nie ma ciała. Chodzi, jak mówią teologowie, o rozumność, o wolną wolę, pewnie też o uczucia... Wiem. A jednak kiedy dziś czytam to zdanie Księgi Rodzaju mam wrażenie, jakbym przecierał dawno zabrudzoną szybę: może nie widzę więcej, ale wszystko to bardziej wyraziste. No i bardziej kolorowe.
Ja na obraz Boży? Jest we mnie dużo bylejakości, nawet zła, ale są też pokłady dobra. I chyba to dobro właśnie najmocniej stanowi o moim podobieństwie do Boga. Przy okazji okazuje się, że chcąc poznać Boga, mogę patrzyć w siebie. Na to co we mnie, a także w innych dobre. I w tym widzieć, jaki jest Bóg.
Nie, nie o jakieś wywyższanie się chodzi. Ale kiedy na przykład myślę o Bożym wybaczaniu... Skoro ja potrafię nie przywiązywać wagi do drobnych spraw, to czemu Bóg, przecież z pewnością ode mnie znacznie lepszy, miałby się o drobiazgi czepiać? Jeśli lubię ludzi mimo dostrzeganych w nich słabości, to czemu Bóg miałby nie lubić słabych ludzi?
Stworzony na obraz i podobieństwo Boga. To dzieło też mówi, kim jest Stwórca.
Dodaj swój komentarz »