Ciesz się, młodzieńcze, w młodości swojej (...) Zanim się przerwie srebrny sznur i stłucze się czara złota, i dzban się rozbije u źródła, i w studnię kołowrót złamany wpadnie; i wróci się proch do ziemi, tak jak nią był, a duch powróci do Boga, który go dał.
Wszystko kiedyś się skończy. Cieszyć się życiem? Można póki można. Potem... Potem zostaje patrzyć, jak wszystko jest już nie takie, jak by się chciało. Słońce, księżyc, gwiazdy już nie tak piękne, bo oczy nie te i serce już nie tak skore do porywów. Po deszczu choroby nie zdrowie, ale niemoc. Słabsze nogi, słabsze ręce, ubywa zębów, ubywa światła, ubywa dźwięków.. Nawet głos już nie ten, co dawniej: niepewny, wyższy. I ta coraz większa obawa, przed wyjściem z domu, zwłaszcza by ruszyć gdzieś dalej...
Ciesz się człowieku z życia. A potem... Kohelet tego nie był pewien, ale my już pewni być możemy.... potem życie w szczęściu bez końca...
Mówią niektórzy, że starość się Panu Bogu nie udała. To nieprawda. Raczej chodzi o to, żeby człowiek chciał umierać. I by zatęsknił za wieczną młodością w niebie...
Z nauczania Jana Pawła II
„Wraz z całą Tradycją Kościoła nazywamy grzechem śmiertelnym ten akt, którym człowiek dobrowolnie i świadomie odrzuca Boga, Jego prawo, ofiarowane człowiekowi przez Boga przymierze miłości, gdyż woli zwrócić się do siebie samego, do jakiejś rzeczywistości stworzonej i skończonej, do czegoś przeciwnego woli Bożej (conversio ad creaturam). Może stać się to w sposób bezpośredni i formalny, jak w grzechach bałwochwalstwa, odstępstwa, ateizmu lub w sposób równoważny, jak we wszelkim nieposłuszeństwie przykazaniom Bożym w materii ciężkiej” (Veritatis splendor 70)