Nieustannie mnie to zadziwia. I nieustannie budzi mój cichy podziw.
On to, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stając się podobnym do ludzi.
On, wielki Bóg, którego niebo nie może objąć, stał się człowiekiem. Najpierw małym dzieckiem. Potem dorastał, potem zaczął pracować... I dopiero potem rozpoczął swoją publiczna działalność. I mimo czynionego dobra, w ludzkim wymiarze źle skończył. Na krzyżu. Dopiero potem został ponad wszystko wywyższony.
To dla mnie wzór, jasne. Skoro jestem tylko człowiekiem tym bardziej nie powinienem się wywyższać. Jako Boże dziecko i tak przecież kiedyś posiądę niebo. Ale... Jest w tym coś jeszcze. Nadzieja, że skoro Jezus stał się człowiekiem, to naprawdę rozumie nasze ludzkie sprawy. Sam doznał piękna życia, sam napatrzył się na krzywdę, niesprawiedliwość, ból i cierpienie... Kiedy Go proszę, On wie o czym mówię nie dlatego, że jest Bogiem, ale że sam podobnych chwil doświadczył.
Z nauczania Jana Pawła II
Choć samo zjawisko eliminacji wielu ludzkich istot poczętych lub bliskich już kresu życia jest niezwykle groźne i niepokojące, równie groźny i niepokojący jest fakt, że nawet ludzkie sumienie zostaje jak gdyby zaćmione przez oddziaływanie wielorakich uwarunkowań i z coraz większym trudem dostrzega różnicę między dobrem a złem w sprawach dotyczących fundamentalnej wartości ludzkiego życia (Evangelium vitae 4).