W uroczystość narodzin Jana Chrzciciela słucham Izajasza
Wyspy, posłuchajcie mnie! Ludy najdalsze, uważajcie! Powołał mnie Pan już z łona mej matki, od jej wnętrzności wspomniał moje imię. Ostrym mieczem uczynił me usta, w cieniu swej ręki mnie ukrył. Uczynił ze mnie strzałę zaostrzoną, utaił mnie w swoim kołczanie. I rzekł mi: „Tyś sługą moim, w tobie się rozsławię”.
Powołany już w łonie matki. Izajasz, Jan Chrzciciel… A ja?
Przecież nie „wielkość powołania” się tu liczy. Bóg powołuje – tak myślę – i do rzeczy wielkich i głośnych, i do rzeczy małych i cichych. Potrzebni są wielcy prorocy, potrzebna jest też wierna służba Bogu w szarej codzienności. To nie tak, że jeśli nie jestem księdzem czy zakonnicą, to już nie mam powołania. Jest powołanie - poświadczone sakramentem! - do bycia mężem czy żoną, do bycia ojcem czy matką. Jest powołanie do wypełniania zadań związanych z pracą zawodową i do działania społecznego. Jest w końcu powołanie nas wszystkich do świętości… To nie tak, że skoro nie robimy niczego nadzwyczajnego, Bóg traktuje nas jako szarą, nieistotną masę. Dla Niego każdy z nas, wielki czy mały, jest ważny.
Dodaj swój komentarz »